NIK dziś przedstawiła raport w sprawie udzielania przez banki mieszkaniowych kredytów walutowych. Głównie dotyczy to hipotek frankowych, które w szczytowym momencie były warte 165 mld zł (obecnie 105 mld zł, jest ok. 490 tys. takich umów, kredyty w euro warte są teraz 24 mld zł). Instytucja stwierdziła wiele naruszeń Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów i Komisji Nadzoru Finansowego twierdząc, że nie poradzili sobie z ochroną kredytobiorców mających hipoteki walutowe.
Dwie ustawy
NIK przedstawiła wnioski dotyczące ograniczania skutków niewłaściwych praktyk banków i ryzyk nałożonych na konsumentów. Jednym z nich jest proponowane ustawowe wyeliminowanie skutków pobierania przez banki od frankowiczów nienależnych świadczeń z tytułu stosowania w umowach tzw. klauzul abuzywnych (po rozstrzygnięciu przez Sąd Najwyższy rozbieżności dotyczących zakresu i skutków abuzywności występujących w umowach). Druga propozycja dotyczy wyeliminowania lub ograniczenia zagrożeń „wynikających z ekspozycji obywateli na ryzyko walutowe, z uwzględnieniem podziału tego ryzyka między banki i kredytobiorców”.
W tym pierwszym przypadku może chodzić o zaproponowaną równo dwa lata temu przez prezydenta tzw. ustawę spreadową. Zakłada, że banki musiałyby zwrócić klientom pieniędzy, które zarobiły na stosowaniu niekorzystnych kursów walut. Zdaniem ekspertów ten projekt choć kosztowny (wyceniany na 4-9 mld zł, które zapłaciłyby banki), to w żaden sposób nie wspomógłby rzeczywiście potrzebujących kredytobiorców walutowych i nie zmniejszyłby ryzyka wynikającego z wyceny kredytu i rat w oparciu o obcą walutę (ryzyko kursowe i stopy procentowej). Prace nad tym projektem zostały zaniechane w 2017 r., miała go zastąpić zmieniona ustawa o funduszu pomocy dla kredytobiorców mieszkaniowych.
Projekt ten został przedstawiony równo rok temu przez prezydenta, ale do tej pory, mimo zapowiedzi polityków, prace nad nim szły w żółwim tempie – ostatnie posiedzenie podkomisji sejmowej w tej sprawie odbyło się w kwietniu, od tego momentu postępów nie ma. Według projektu ma powstać w Funduszu Wsparcia Kredytobiorców (działa od 2015 r. ale skorzystało z niego ledwie kilkanaście osób) specjalny fundusz restrukturyzacyjny, na który złożą się banki. Maksymalna składka ma mieć stawkę 0,5 proc. kwartalnie naliczaną od wartości hipotek walutowych. Będzie to kosztować banki maksymalnie 2,8 mld zł w pierwszym roku ustawy. Nie wiadomo też jak długo banki będą miałyby płacić składki i na jakich ostatecznie warunkach klienci mogliby skorzystać z konwersji długu na złote. Wcześniej banki zapowiadały proponowanie przewalutowania tylko najbardziej potrzebującym klientom mającym współczynnik DTI (relacja wysokości kredytu do dochodów) powyżej 65 proc. (szacowano ich liczbę na mniejszą niż 10 proc. wszystkich klientów). Fundusz restrukturyzacyjny został sprytnie przemyślany – bank ma mieć pół roku na użycie zgromadzonych w nim przez siebie środków na przewalutowanie hipotek. Jeśli tego nie zrobi w tym czasie, po jego środki będzie mógł sięgnąć inny bank. Ma to skłonić sektor do przedstawiania klientom na tyle atrakcyjnych warunków przewalutowania, że będą oni skłonni przystać na propozycję i dokonać konwersji.
Do zaniechania prac nad ustawą frankową skłaniał sam spadający kurs franka, dający ulgę kredytobiorcom, którzy pomimo wzrostu wartości bilansowej kredytu dobrze radzili sobie z jego spłatą dzięki ujemnym stopom procentowym (jakość spłaty hipotek frankowych jest podobna jak złotowych). Jednak w ostatnich tygodniach, do czego dołożyła się słabość tureckiej liry oraz zawirowania wokół kwestii politycznych na linii Ankara-Waszyngton, zniechęcają do inwestowania w waluty rynków wschodzących. Rykoszetem dostaje polski złoty. Dziś za franka szwajcarskiego płaci się 3,81 zł, kurs od początku roku urósł o 6,8 proc., a od dołka z kwietnia o prawie 10 proc., jest najwyższy od ponad roku.