W swoim fenomenalnym debiucie „Zero” Paweł Borowski opowiadał o płytkości wzajemnych relacji, o samotności  i niespełnieniach ludzi początku XXI wieku. W „Ja teraz kłamię” pokusił się o metaforę świata, w którym zbiorową wyobraźnię kształtują media społecznościowe, a żywy kontakt z innymi zastępują sms-y.

Troje celebrytów – aktorka, jej partner aktor i reżyser oraz młoda piosenkarka – biorą udział w telewizyjnym show. Opowiadają swoje historie. Ten, komu publiczność uwierzy, wygra duże pieniądze. Borowski zadaje pytania o prawdę i fałsz w świecie Facebooka i Instagramu, fake newsów i nieustannej autokreacji. W którym momencie wpadamy w całkowitą sztuczność? Ile z siebie można sprzedać? Gdzie zaczyna zacierać się granica między rzeczywistością a fikcją? Kim sami jesteśmy i w jaki sposób oceniamy innych?

Bardzo to smutny film. Borowski podkreśla sztuczność życia scenografią – buduje na ekranie świat niby prawdziwy, a przecież trochę jak ze starego snu science-fiction o przyszłości. Nic tu nie jest takie, jakim się wydaje. Fikcja wdziera się w życie. A przecież ci wykreowani ludzie, w gruncie rzeczy, gdzieś w środku są prawdziwi. I prawdziwy jest ich ból.

„Ja teraz kłamię” to obraz  wycyzelowany plastycznie, ze świetną osadą (Ostaszewska, Buzek, Kulig, Maćkowiak, Więckiewicz, Poniedziałek i debiutująca w dużej roli Paulina Walendziak). Film, który nie wszystkich przekona. Ale zapewniam: on rośnie w widzu, razem z zadawanymi sobie pytaniami. Niepokoi.