Na końcu i tak zapłaci obywatel

Przy okazji szczytu klimatycznego w Katowicach rozpętała się burza z powodu rosnących cen energii. Politycy zaczęli się przerzucać za nie odpowiedzialnością. Za komuny za podwyżkami cen stali „spekulanci". Dziś częściej słyszymy o „pośrednikach" albo o jeszcze bardziej tajemniczych „dystrybutorach".

Publikacja: 04.12.2018 20:00

Na końcu i tak zapłaci obywatel

Foto: Adobe Stock

Zaproponuję pojednanie narodowe – nieważne, kto jest winien. Ważne, co z tym zrobić. To nie komunizm i cen energii nie ustalają bezpośrednio politycy – tak jak ustalają nazwiska prezesów spółek energetycznych kontrolowanych przez państwo (jak za komunizmu). Spółki te ponoszą głównie koszty produkcji energii. Bo przecież wypłaty pensji dla krewnych i znajomych polityków, których prezesi musieli zatrudnić za to, że zostali prezesami, to niewielki procencik tych kosztów.

Czytaj także: Oświetlenie ledowe – sposób na niższe rachunki za prąd

Jednym z powodów wysokich cen jest walka z globalnym ociepleniem za pomocą „wolnorynkowego" handlu prawami do emisji. Z wolnym rynkiem ten handel nie ma nic wspólnego. To tak, jakby ludzie musieli kupić schab, a nie byłoby im wolno jeść drobiu. Ceny schabu poszybowałyby w górę. A dystrybutor schabu nie sprzeda pięciu kotletów 200-gramowych za mniej, niż wynosi cena 1 kg schabu. Podwyżkę ceny będzie musiał przerzucić na konsumentów – bezpośrednio lub pośrednio. Dystrybutorzy energii elektrycznej też muszą przerzucić koszty na klientów. Podobnie jak producenci energii elektrycznej przerzucili je na dystrybutorów. Ostatecznie więcej zapłacą przedsiębiorstwa, samorządy i odbiorcy indywidualni. Ale rządzący politycy zapowiedzieli, że odbiorcom indywidualnym „zrekompensują" wzrost cen energii – bo w końcu to oni będą głosowali w nadchodzących wyborach.

Ciekawe tylko, jak im to zrekompensują. Zrzekną się swoich diet i pensji? Nie sądzę, po prostu więcej zapłacą za energię przedsiębiorstwa i samorządy. A one koszty te będą musiały przerzucić na... No oczywiście, że na odbiorców indywidualnych. Przedsiębiorstwa podwyższą ceny schabu. Samorządy podwyższą ceny biletów kolejowych i innych opłat. No i pewnie ceny usług komunalnych, by mieć pieniądze na droższy prąd dla szkół i szpitali, na które nie mogą przerzucić wzrostu kosztów. Wzrosną też podatki lokalne.

Czas więc może rozważyć, co z tym zrobić, a nie kto jest temu winny. Bo w każdym działaniu ekonomicznym jest jedna zmienna, która jest niezmienna – czas. Im więcej go zmarnujemy na jałowe awantury, tym mniej go zostanie na zapobieganie skutkom.

Politycy mogą jednak wpływać na ceny energii pośrednio. Regulując rynek. Najwyższy czas zastanowić się, czy jest on dobrze uregulowany. Bo walcząc o głosy w 2019 r., można spowodować katastrofę, i to szybko, bo przed 2023 r.

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady WEI

Zaproponuję pojednanie narodowe – nieważne, kto jest winien. Ważne, co z tym zrobić. To nie komunizm i cen energii nie ustalają bezpośrednio politycy – tak jak ustalają nazwiska prezesów spółek energetycznych kontrolowanych przez państwo (jak za komunizmu). Spółki te ponoszą głównie koszty produkcji energii. Bo przecież wypłaty pensji dla krewnych i znajomych polityków, których prezesi musieli zatrudnić za to, że zostali prezesami, to niewielki procencik tych kosztów.

Pozostało 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację