A przecież obok typowych dla siebie przechwałek Trump w jasny i spójny sposób ogłosił koniec amerykańskiego liberalnego internacjonalizmu w świecie oraz zdystansował się wobec globalizmu na rzecz polityki patriotyzmu i kulturowej suwerenności. Oznacza to zerwanie z tradycją amerykańskiej polityki światowej, która od czasów końca II wojny światowej legła u podstaw tego, co po upadku komunizmu uznano za globalny porządek Pax Americana.
Liberalny internacjonalizm zakładał rosnącą współzależność w polityce międzynarodowej, która pozostawiała coraz mniej miejsca dla samodzielnej, ambitnej i agresywnej polityki większych państw. Promowała w świecie zinstytucjonalizowaną współpracę, wolny handel, zobowiązanie do wspólnych reguł i wartości. W rzeczywistości jednak ten system funkcjonował nie dlatego, że – jak twierdzą jego zwolennicy – przynosił wszystkim korzyści, ale przede wszystkim za sprawą zaangażowania USA jako gwaranta światowego porządku. Z tej roli Waszyngton wycofuje się już od jakiegoś czasu, a Trump stawia jedynie w całej tej sprawie kropkę.