Dziś, kiedy wielu prawicowych polityków święci triumfy, coraz więcej teorii spiskowych produkuje dla odmiany obóz liberalno-globalistyczny. Najpierw mowa była o potężnym spisku rosyjskim, który decydował o wynikach niezliczonych wyborów. Ostatnio zaś wybuchła afera związana z Cambridge Analytica i wyciekiem danych z Facebooka. Miało to znacząco wpłynąć na wybory w USA i brexit. Brytyjski „The Guardian” sugerował też, bardzo mgliście, powiązania z kampanią Andrzeja Dudy.

Jak w niemal wszystkich teoriach spiskowych jest w tych rewelacjach ziarno prawdy. Traci ono jednak na znaczeniu wobec naczelnego celu teorii. Jest nim zaś próba bardzo prostego wyjaśnienia skomplikowanej rzeczywistości politycznej tym, których ta rzeczywistość frustruje. Z Facebookiem czy bez, dla nikogo nie jest tajemnicą, że ludzie zostawiają coraz więcej danych w sieci, a specjaliści od marketingu politycznego to wykorzystują. Stąd podobieństwa pomiędzy kampaniami chociażby Dudy, Trumpa i Macrona.

Nie da się jednak wytłumaczyć tak złożonych procesów, jak wybory w USA czy brexit, tylko za pomocą spisku zepsutych do szpiku kości marketingowców lub knowań rosyjskiego wywiadu. Inną paskudną cechą teorii spiskowych jest to, że odbierają one sprawczość zwykłym ludziom. Widzą w nich tylko owce, które ukryci manipulatorzy prowadzą na rzeź. Mogą to być masoni, cykliści albo autorzy algorytmów. Czy jednak to, że na ekranie mojego komputera wyświetli się agitka idealnie dostosowana do moich preferencji, oznacza, że to już nie ja głosuję?

Oczywiście założenie, że wyborcy dokonują wyborów z grubsza racjonalnych, odpowiadających ich interesom, jest często mocno na wyrost. Demokracja z samej definicji musi je jednak przyjąć jako bezpieczniejsze niż stwierdzenie, że ludzie są nieracjonalni. Prawicowe, liberalne czy też lewicowe teorie spiskowe, potraktowane serio, sprowadzają się natomiast do innej konkluzji: „rządy ludu to fikcja, ludem ktoś musi władać”. ©?

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego