Dwa silniki naszej gospodarki to konsumpcja wewnętrzna i eksport. O ile ta pierwsza daje budżetowi państwa spore dochody, o tyle już same firmy nie mają zbyt dużej marży, bo konkurencja na rynku jest coraz silniejsza. Pewnym rozwiązaniem dla przedsiębiorstwa jest internacjonalizacja. Rząd – poprzez Polską Agencję Inwestycji i Handlu – namawia firmy, by zaczęły podbijać rynki zagraniczne i w ten sposób podnosiły rentowność biznesu. Stworzono specjalne programy promocji, wyselekcjonowano kluczowe branże, wybrano rynki perspektywiczne, przygotowano na ten cel unijne środki. I wszystko pięknie, ale ten potrzebny i ważny plan może wziąć w łeb.

Jak piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej", Ministerstwo Infrastruktury chce opodatkować i ozusować dodatki, które otrzymują kierowcy transportu międzynarodowego. Sama pensja takiego pracownika jest niska, a to, co otrzymuje dodatkowo, nie jest obciążone daninami. Należy te pieniądze opodatkować, ale proces ten powinien uwzględniać nie tylko interesy fiskusa, ale i kierowców. Nasza branża transportowa, która jest największa w Unii Europejskiej, rozwozi do najprzeróżniejszych krajów nasze produkty. Gdy podniesiemy koszty pracy transportowców, ceny towarów eksportowanych za granicę wzrosną, a tym samym spadnie konkurencyjność polskich przedsiębiorstw.

Fiskus sięga po pieniądze kierowców, nie czekając na unijne przepisy dotyczące tego sektora w całej Europie. Chcąc utrzymać tempo rozwoju eksportu, a tym samym dynamikę PKB, rząd musi zdecydować, czy chce silniki wzrostu wzmacniać, czy ograniczać. Nie jest tu potrzebny pośpiech, tylko rozwaga, bo nie tylko produkty z naszego kraju starają się podbić zagraniczne rynki.