Piłkarski romantyzm przegrywa z pieniędzmi

Superliga na trwałe może zmienić piłkarski świat. Sprawi ona bowiem, że jeszcze bardziej będzie on uzależniony od wielkiego dofinansowania, a bogaci jeszcze bardziej uciekną mniejszym klubom.

Aktualizacja: 20.04.2021 06:18 Publikacja: 19.04.2021 21:00

Czy słynne hiszpańskie „El Clasico” będziemy oglądać już tylko w Superlidze?

Czy słynne hiszpańskie „El Clasico” będziemy oglądać już tylko w Superlidze?

Foto: AFP

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi oczywiście o pieniądze – tak w największym skrócie można podsumować ideę stworzenia piłkarskiej Superligi. Wzniosłe hasła, które nadają tożsamość klubom piłkarskim i z którymi identyfikują się kibice w obliczu miliardowych kwot, jakie mogą zainkasować największe kluby, schodzą na dalszy plan.

Od lat w piłce nożnej obowiązuje zasada „chciwość jest dobra", głoszona przez Gordona Gekko, bohatera filmu „Wall Street". Z roku na rok wchodzi ona jednak na coraz wyższe poziomy.

Dokąd zmierza piłka

Piłkarscy romantycy, którzy wciąż jeszcze wierzą, że futbol to przede wszystkim rywalizacja sportowa, mają coraz mniej argumentów. Piłka nożna to dzisiaj głównie wielki biznes z szokującymi pieniędzmi, jak chociażby 222 mln euro, jakie kilka lat temu francuskie PSG zapłaciło FC Barcelonie za Neymara.

Teraz jesteśmy świadkami kolejnego piłkarsko-finansowego szaleństwa. 12 czołowych zespołów piłkarskich z Europy ogłosiło w poniedziałek powołanie Superligi, nowych rozgrywek, w których ma brać udział 20 zespołów. „Utworzenie nowej ligi przypada na czas, w którym pandemia zwiększyła niestabilność modelu finansowego europejskiej piłki. Pandemia pokazała, że strategiczna wizja i komercyjne spojrzenie są konieczne, by zwiększyć wartość i zyski z piłki nożnej" – brzmi oficjalny komunikat założycielskich klubów.

Trudno nie odnieść wrażenia, że aspekt finansowy odegrał tu kluczową rolę. Gra idzie o naprawdę dużą stawkę. Już na starcie kluby – założyciele Superligi – mają dostać do podziału 3,5 mld euro (kwota ta nie będzie dzielona jednak po równo). Finansowego wsparcia Superlidze ma udzielić amerykański bank JP Morgan. A wspomniane 3,5 mld euro to dopiero początek. Wszak to rywalizacje piłkarskich potęg są największym magnesem dla sponsorów i przyciągają przed telewizory największe rzesze kibiców.

– Jeśli faktycznie Superliga ruszy w proponowanym kształcie, będzie to oznaczało bardzo poważną konkurencję dla samej UEFA, jak i lig krajowych – mówi Przemysław Zawadzki, dyrektor w firmie Deloitte. – Mowa nawet o wykluczeniu klubów, które wezmą udział w Superlidze, a to oznaczałoby spadek atrakcyjności krajowych rozgrywek, mniejsze wpływy od sponsorów i z tytułu praw do transmisji. Ten sam schemat widzielibyśmy w przypadku rozgrywek Ligi Mistrzów, która albo przestałaby istnieć, albo stałaby się mniej atrakcyjna – dodaje.

Finansowy raj

Do tej pory rolę piłkarsko-finansowego raju pełniła właśnie Liga Mistrzów. Problem w tym, że prawdziwe emocje zaczynały się w niej tak naprawdę w fazie pucharowej, kiedy z rywalizacji odpadały już mniejsze kluby. Dla nich jednak sam udział w rozgrywkach był nie tylko prestiżem, ale i zastrzykiem gotówki, czego najlepszym dowodem jest Legia Warszawa. Za ostatni udział w Lidze Mistrzów (sezon 2016/2017) stołeczny klub otrzymał ponad 27 mln euro.

– Dla mniejszych klubów sam awans do Ligi Mistrzów oznacza podwojenie, a nawet potrojenie budżetu – wskazuje Zawadzki.

W edycji 2020/2021 za sam awans do fazy grupowej kluby otrzymywały ponad 15 mln euro. Każde zwycięstwo wycenione zostało na 2,7 mln euro, remis na 900 tys. euro. Awans do 1/8 finału to 9,5 mln, do ćwierćfinału – 10,5 mln, zaś do półfinału – 12 mln. Zwycięzca ma otrzymać 19 mln euro, a przegrany – 15 mln. Do tego doliczyć trzeba jeszcze prawie 300 mln euro z praw marketingowych i telewizyjnych do podziału czy też niemal 600 mln euro, które ma być podzielone między klubami w zależności od ich hierarchii w europejskiej piłce. Bayern Monachium, zwycięzca poprzedniej edycji Ligi Mistrzów, zainkasował w sumie prawie 120 mln euro.

Superliga ma zburzyć ten ład. Najwięksi będą grali między sobą i tak też podzielą pieniądze. Ich brak w Lidze Mistrzów sprawi z kolei, że jej atrakcyjność marketingowa i widowiskowa bardzo spadnie.

– Pieniądze płynęłyby w kierunku największych klubów. Możliwości generowania przychodów przez piłkę nożną są ograniczone. Wprowadzenie Superligi, w której najwięksi zarabialiby jeszcze więcej, spowodowałoby zmniejszenie przychodów mniejszych klubów. W Lidze Mistrzów (jeśli przetrwa) nie pojawią się nowi sponsorzy, a i chęć telewizji do kupowania praw do transmisji spadnie. Najwięksi też będą kupować najlepszych piłkarzy, by być w stanie rywalizować na najwyższym poziomie w ramach Superligi. Jeśli więc te rozgrywki ruszą, to na pewno zmienią one piłkę nożną na różnych płaszczyznach – uważa Zawadzki.

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi oczywiście o pieniądze – tak w największym skrócie można podsumować ideę stworzenia piłkarskiej Superligi. Wzniosłe hasła, które nadają tożsamość klubom piłkarskim i z którymi identyfikują się kibice w obliczu miliardowych kwot, jakie mogą zainkasować największe kluby, schodzą na dalszy plan.

Od lat w piłce nożnej obowiązuje zasada „chciwość jest dobra", głoszona przez Gordona Gekko, bohatera filmu „Wall Street". Z roku na rok wchodzi ona jednak na coraz wyższe poziomy.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Biznes
Czasy są niepewne, firmy nadal mało inwestują
Biznes
Szpitale toną w długach, a koszty działania rosną
Biznes
Spółki muszą oszczędnie gospodarować wodą. Coraz większe problemy
Biznes
Spółka Rafała Brzoski idzie na miliard. InPost bliski rekordu
Materiał partnera
Przed nami jubileusz 10 lat w Polsce