W miniony weekend w mediach pojawił się „spin z Pałacu". Według tej wersji wydarzeń, która ma pozwolić prezydentowi na zachowanie twarzy, powrót Jacka Kurskiego na fotel prezesa TVP wcale nie jest dla głowy państwa upokorzeniem, bo został on o wszystkim poinformowany i sytuację zaakceptował. Wyrzucenie Kurskiego ze stanowiska było w marcu warunkiem, który postawił Andrzej Duda w zamian za podpis pod wynagrodzeniem państwowych mediów dwoma miliardami złotych i nieprzekazywaniem tych środków na onkologię. Już wtedy spekulowano, że Kurski wróci na stanowisko „zaraz po wyborach, czyli od czerwca". Tyle że wyborów 10 maja nie było...
Mimo to Kurski wraca z wygnania na stanowisku doradcy zarządu TVP i nikt z PiS nie zadaje sobie nawet trudu, by jakoś to wytłumaczyć. Wszyscy wiedzą, że sondaże zjechały i potrzebne jest nadzwyczajne wsparcie. A Jacek Kurski ma być odpowiedzią na polaryzację, którą rozkręca obóz Koalicji Obywatelskiej, by zwiększyć szanse Rafała Trzaskowskiego na pokonanie rywali z opozycji i wejście do II tury. Nikogo nie dziwi, że szef publicznej z nazwy telewizji ma być kawalerią, która wpadnie na plac boju i uratuje Andrzeja Dudę. I nikt też w PiS nie zastanawia się nad tym, czy prezydent życzy sobie mieć takiego wybawcę. Przecież nie on tę decyzję podjął. A że, jak uczy historia, obrońcy z reguły każą sobie słono płacić za taką obronę, to dowód, że w obozie PiS rzeczywiście nastroje są bliskie szalupowym.
Andrzej Duda nie ma teraz żadnych atutów w kartach, by przeciwstawiać się Nowogrodzkiej. Nie może nie podpisywać kolejnych tarcz antykryzysowych, bo oskarżono by go, że nie troszczy się o byt obywateli. Nie może zawetować zmian w kodeksie wyborczym, kiedy zostaną uchwalone, bo to spowodowałoby odsunięcie wyborów kolejny raz i kosmiczne komplikacje. Musi więc godzić się na dyktat Nowogrodzkiej.
Powrót Kurskiego to także wskazanie, co nas czeka do (prawdopodobnie) połowy lipca, czyli do dnia II tury wyborów. Z jednej strony to brak pomysłu sztabu wyborczego prezydenta na kampanię, oprócz obrony pozycji na których stoi PiS. Z drugiej – propaganda rodem z TVP. Pięć lat temu Andrzej Duda wygrał dzięki wejściu do centrum i odebraniu Bronisławowi Komorowskiemu umiarkowanych wyborców. Kurski może co najwyżej zawalczyć o ultraprawicowy elektorat, który przepływa coraz chętniej do Konfederacji. Czy to wystarczy, by wygrać?
Zapewne nie, ale w tej grze najważniejsi nie są uciekinierzy, tylko ci, którzy bliscy są decyzji o pozostaniu w domu. To ich trzeba przestraszyć tak mocno, żeby wstali z kanapy i wybiegli z rozwianym włosem w dzień wyborów, by oddać głos na obecnego prezydenta. I to właśnie jest rola prezesa TVP.