Materiał powstał we współpracy ze Stowarzyszeniem „UroConti”
Niedawno sukcesem zakończyła się batalia Stowarzyszenia UroConti o refundację terapii dla części chorych na raka prostaty. Zanim pacjenci dobrnęli do szczęśliwego końca i na jesiennej liście pojawił się długo wyczekiwany lek, przebyli drogę przez ciernie. Dla wielu z nich dobre wieści przyszły zbyt późno.
Teraz powtarza się historia jak ze złego snu. Dotyczy zespołu pęcherza nadreaktywnego (OAB), poważnej, uciążliwej choroby, zwłaszcza jeśli towarzyszy jej nietrzymanie moczu. Kilkakrotnie częściej zapadają na nią kobiety, szczególnie w okresie okołomenopauzalnym i starsze. Przykre i bolesne dolegliwości są powodem wycofania społecznego, rezygnację z pracy i ostatecznie przejście na rentę. Być może, gdyby polski system ochrony zdrowia brał pod uwagę koszty pośrednie, nie znaleźlibyśmy się na niechlubnym końcu Europy pod względem refundacji leków i procedur medycznych. Organizacje pacjenckie nieustannie zadają pytanie, co dla budżetu jest korzystniejsze – refundacja leku czy wypłacanie świadczeń z powodu zwolnień lekarskich i niezdolności do pracy, wywołanych nieskutecznie leczoną chorobą. Jeśli nie cierpienie chorych i nie względy ekonomiczne, to co może przekonać władze do przyspieszenia decyzji refundacyjnych i zbliżenia nas do Europy?
Anna Sarbak, prezes UroConti twierdzi, że lista leków refundowanych w zespole pęcherza nadreaktywnego nie była zmieniana od początku jej istnienia, czyli od 2011 roku. W pierwszej linii leczenia dostępne są nadal tylko dwie substancje o tym samym mechanizmie działania: solifenacyna oraz tolterodyna, podczas gdy w innych krajach europejskich lekarze mają do dyspozycji 4 do 6 terapii. W drugiej linii leczenia dla polskich pacjentów nie ma żadnego leku. Na wprowadzenie zmian limitów środków chłonnych pacjenci z „UroConti” czekali 18 lat. Nie mają zatem powodu, by nie obawiać się opieszałości w refundacji terapii OAB.
– Wątpliwości co do refundowania mirabegronu nie miały rządy dużo mniejszych i dużo mniej zamożnych krajów niż nasz, między innymi Bułgarii, Rumunii, Portugalii czy Słowacji – twierdzi Anna Sarbak. – Tylko nasz minister uznaje, że w Polsce osobom takim, jak my nie trzeba pomóc, że mogą płacić za lek z własnych pieniędzy, albo nie leczyć się wcale, bo najczęściej do tego się to sprowadza.