Andrzej Szahaj: Pamięć upokorzenia

Co stało się z ideałami pokolenia Solidarności?

Publikacja: 06.11.2018 19:28

24.10.1980. Wstępna rejestracja NSZZ "Solidarność"

24.10.1980. Wstępna rejestracja NSZZ "Solidarność"

Foto: Fotorzepa, Jakub Ostałowski

Na łamach „Gazety Wyborczej" zaczęła się nieśmiała wymiana zdań na temat przyczyn klęski PO w ostatnich wyborach i sukcesu PiS. Przybrała ona na szczęście głębszy wymiar i zaczęła de facto dotyczyć transformacji oraz prawie 30 lat wolnej Polski. Jestem głęboko przekonany, że taka dyskusja jest bardzo potrzebna. Szczególnie w obozie, który albo wyciągnie wnioski ze swojej klęski i czegoś się nauczy, albo będzie ponosił klęski dalsze. Sprawa jest o tyle ciekawa, że przez wiele lat obóz ten odmawiał przyjęcia do wiadomości rzeczy, które dla wielu obserwatorów sceny politycznej i życia społecznego w Polsce były oczywiste.

Odrzucona wiedza

Piszę o tym z czystym sumieniem, bowiem należałem do tych, którzy od lat sygnalizowali konieczność radykalnej zmiany polityki obozu postsolidarnościowego, w tym i polskich liberałów. Nie byłem sam. Wielu naukowców i komentatorów sytuacji polskiej formułowało bardzo podobne jej diagnozy. Wiedza ta była zatem powszechnie dostępna. I co? I nic. Fenomen „odmowy wiedzy" wymagałby starannej analizy, ponieważ jego natura jest niejasna. W moim przekonaniu jedną z jego przyczyn było ostentacyjne ignorowanie głosu życzliwych, ale krytycznych intelektualistów wynikające prawdopodobnie z uznania, że być może mają oni rację w teorii, ale nie w praktyce. Ważniejsze było chyba jednak co innego. Zmiana polityki musiałaby się wiązać się ze zmianą orientacji na interesy określonych klas i grup w Polsce. Odejściem od faktycznego popierania wielkiego biznesu i dostrzeżeniem interesu pracowników najemnych. A do tego obóz polskich liberałów nie był już zdolny, z jednej strony z powodu fałszywego pojmowania liberalizmu jako doktryny bezwarunkowo probiznesowej (prokapitalistycznej), a z drugiej z powodu uwikłania w osobiste i instytucjonalne relacje z beneficjentami transformacji, a zatem przede wszystkim z owym wielkim biznesem, który ledwo ukrywał swe ambicje współrządzenia Polską (vide rozmowy prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej z Janem Kulczykiem, podsłuchane w restauracji Sowa & Przyjaciele).

W tym kontekście wypowiedź inicjatora tej raczej rachitycznej debaty Wawrzyńca Smoczyńskiego („Gazeta Wyborcza", 3 października 2018 r.) jest znakiem krytycznej autorefleksji na temat błędów formacji przez wiele lat rządzącej Polska. Choć jest ona z reguły bardzo powierzchowna i szybko tłumiona w wyniku przyjęcia fałszywego przekonania, że osłabia ową formację w warunkach zaostrzającej się walki politycznej (vide los Rafała Wosia i Grzegorza Sroczyńskiego traktowanych czasami jak przedstawiciele wroga działający na własnym terytorium), to jednak stwarza nadzieję, że proces odmawiania uznania wiedzy, tak dla niej typowy, może się zakończyć.

 Czytaj także: Rocznica Sierpnia wciąż dzieli

Odebrany szacunek

Wawrzyniec Smoczyński ma rację, w latach transformacji zabrakło empatii. Ale zabrakło też czegoś więcej, szacunku i uznania. Nie tylko pozbawiono wielu ludzi ich warsztatów pracy, ale nadto jeszcze obarczono ich winą za ten stan rzeczy. Ludzie dowiadywali się zatem nie tylko tego, że ich zakłady pracy będą zamykane, ale także tego, że to ich wina. Bo jakoby brakowało im „kompetencji cywilizacyjnych", bo pracowali na niby, w systemie, w którym „czy się stoi, czy się leży, tysiąc się należy", bo reprezentują homo sovieticus, bo nie potrafią się uczyć kapitalistycznego myślenia i działania, bo są roszczeniowi itd.

Ludziom zabrano nie tylko pracę, ale także honor. Upokorzono ich. A upokorzenie ma to do siebie, że pamięć o nim trwa latami. Zapominamy o ranach fizycznych, ale nie zapominamy o ranach duchowych. Owo upokorzenie wynikało m.in. ze stosowania zabiegu znanego w dziejach od dawna, wiń ofiarę (blame the victim), i stosowanego np. w odniesieniu do przedstawicieli rasy podległej lub kobiet (tych pierwszych odczłowieczano, te drugie obarczano odpowiedzialnością za popełniane wobec nich grzechy mężczyzn). Sięga się po niego wtedy, gdy trudno już nie dostrzec jej cierpienia, lecz jego uznanie musiałoby się wiązać z podaniem w wątpliwość własnego światopoglądu, a poniekąd także uderzeniem we własne interesy (własne panowanie). Także wtedy, gdy czuje się, że ma się nieczyste sumienie, a spora część z tych, którym transformacja przyniosła sukces, czuło jednak, że jej rezultaty są społecznie niesprawiedliwe, przyznanie tego musiałoby jednak rzucić cień na własny sukces.

Tymczasem przegrani transformacji to byli ci sami ludzie, którzy wykazali się hartem ducha i poświęceniem, walcząc ze starym reżimem, i którzy ledwie chwilę temu odzyskali godność, kreując wielki ruch Solidarności. Wtedy byli wspaniali, wynoszeni przez intelektualistów pod niebiosa (niekiedy tych samych, którzy potem uznali ich za przeżytki starego systemu), przypisywano im najlepsze cechy, i to wcale nie na wyrost, aby zaraz potem pogrążyć ich w morzu pretensji o odstawanie, niezrozumienie, zapóźnienie itd.

Tymczasem tak w czasach Solidarności, jaki i później byli to ludzie na ogół ciężko i z poświęceniem pracujący, myślący o sobie w kategoriach wspólnoty, traktujący swoje miejsca pracy bardzo osobiście, często z uczuciem, mający swój robotniczy honor i godność. I nagle to wszystko im odebrano. Przede wszystkim szacunek dla samych siebie.

Trudno się dziwić, że przez lata nosili w sercu urazę. I nic do rzeczy nie ma tu powolne i mozolne stawanie na nogi, o którym wspomina Michał Boni („Gazeta Wyborcza", 18 października 2018 r.), pisząc o owych milionach przedsiębiorstw założonych przez pozbawionych pracy w wyniku transformacji. Nawet ich względny sukces materialny nie był w stanie wymazać doznanego upokorzenia.

Nie musieliśmy

Czy można było tego wszystkiego uniknąć? Prawdopodobnie nie, zmiany były zbyt głębokie i zbyt gwałtowne, aby obeszło się bez ofiar. Mimo wszystko sądzę jednak, że nasza transformacja mogła przybrać łagodniejsza formę, a przede wszystkim nie musiała być stowarzyszona z ową narracją typu „wiń ofiarę". Nie musieliśmy w mediach i salach wykładowych naznaczać pokrzywdzonych piętnem niedostosowania i nienadążania, kreując fałszywy, ale potrzebny nam ideologicznie obraz ludzi, których wcale nie chcieliśmy poznać i wysłuchać.

Nie musieliśmy odbierać im honoru. Nie musieliśmy niesprawiedliwie stygmatyzować np. pracowników PGR jako nierobów i złodziei, bo byli to na ogół ludzie ciężko pracujący i posiadający swój etos pracy, nie musieliśmy rozkładać rąk wtedy, gdy zamykaliśmy naraz wszystkie ważne w danym miejscu zakłady pracy, mówiąc: „No cóż, inaczej się nie da", nie musieliśmy się latami przyglądać upadkowi kiedyś ważnych miast przemysłowych, jak Łódź czy Grudziądz, mogliśmy zrobić więcej. A przede wszystkim mogliśmy ludziom dotkniętym kosztami transformacji powiedzieć, to nie ich wina, że znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji, że jest nam przykro, że nie tracą w naszych oczach szacunku. Nie musieliśmy przez dziesięciolecia utrzymywać w nich poczucia krzywdy, choćby symbolicznie oddając im szacunek przez proste słowa: przepraszamy, rozumiemy wasze cierpienia. Nie musieliśmy cieszyć się z tego, że znajdują byle jaką pracę u prywatnego przedsiębiorcy i nie musieliśmy go wychwalać tylko za to, że ową pracę oferuje, nie interesując się jej jakością i ignorując wyzyskiwanie pracowników.

Nie musieliśmy aprobować kapitalizmu bez ludzkiej twarzy, w jego najbardziej bezwzględnej wersji, nie musieliśmy lansować socjaldarwinizmu (każdy jest kowalem swojego losu, klęska i sukces zależą wyłącznie od jednostki, przegrywający są zatem sami sobie winni), nie musieliśmy wyznawać naiwnej ideologii merytokracji, zapominając, że sukces i klęska są uwarunkowane społecznie, nie musieliśmy z arogancją stwierdzać, że „etatów nie będzie" (ciekawe, że to akurat u nas owych etatów miało nie być, gdy w innych krajach ich ilość wcale się nie zmniejszała).

Nie musieliśmy akceptować rosnących przez lata nierówności społecznych, ogromnych dysproporcji w rozwoju kraju, żałosnej pozycji pracowników, ich upokarzania wyzyskiem, niskimi płacami i brakiem szacunku dla ich trudu. Nawet jeśli nie mieliśmy narzędzi, aby temu zaradzić (a mieliśmy, wszak z problemami tymi można było sobie lepiej radzić, wykorzystując możliwość regulacji prawnych i nacisku moralnego, jak również doświadczenia np. krajów skandynawskich), mogliśmy jasno mówić: to jest złe i z tym trzeba walczyć. Nie czyniliśmy tego zapatrzeni we wskaźniki wzrostu gospodarczego i głusi na ich słaby głos, osłabiony jeszcze dodatkowo przez zdyskredytowanie związków zawodowych jako jakoby ostoi cwaniactwa i braku kompetencji.

Uniknąć błędów

Prezentując nader uproszczoną wersję liberalizmu, w której znakiem najwyższej mądrości było pilnowanie budżetu i wmawianie ludziom, że wszystko zależy jedynie od nich, przyczyniliśmy się do kompromitacji liberalizmu jako takiego. Piszę „my", choć nie poczuwam się do sporej części tych przewin, choćby dlatego, że jako niepolityk nie miałem wpływu na bieg rzeczy, ale czuję ciężar, jaki spoczywa na całym pokoleniu Solidarności, które wyszło od marzeń o równości i braterstwie, a skończyło na pozbawionym empatii wobec słabszych zabieganiu o swoje prywatne sprawy.

Co się z nami stało? Spróbujmy sobie odpowiedzieć na to pytanie, choćby po to, aby nasze dzieci i wnuki nie popełniały już nigdy więcej naszych błędów. ©?

Autor jest filozofem, historykiem myśli społecznej i kulturoznawcą, pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

Na łamach „Gazety Wyborczej" zaczęła się nieśmiała wymiana zdań na temat przyczyn klęski PO w ostatnich wyborach i sukcesu PiS. Przybrała ona na szczęście głębszy wymiar i zaczęła de facto dotyczyć transformacji oraz prawie 30 lat wolnej Polski. Jestem głęboko przekonany, że taka dyskusja jest bardzo potrzebna. Szczególnie w obozie, który albo wyciągnie wnioski ze swojej klęski i czegoś się nauczy, albo będzie ponosił klęski dalsze. Sprawa jest o tyle ciekawa, że przez wiele lat obóz ten odmawiał przyjęcia do wiadomości rzeczy, które dla wielu obserwatorów sceny politycznej i życia społecznego w Polsce były oczywiste.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego