Dzieje się tak z wielu powodów, z których najważniejszymi są wizerunkowa przewaga wynikająca ze sprawowanego urzędu, większa efektywność alokowania posiadanych zasobów wyborczych oraz doświadczenie z dotychczasowych kampanii. Wszystko to sprawia, że aby zwyciężyć pretendenci muszą stworzyć albo nowy typ politycznej narracji, liczyć na potknięcia inkumbentów lub oczekiwać zdarzenia, które przerwie dotychczasową logikę wyborczej narracji.
Inaczej wygląda sytuacja w wyborach prezydenta RP. W trzech dotychczasowych przypadkach, które niosły ze sobą możliwość reelekcji, jedynie Aleksandrowi Kwaśniewskiemu udało się odnowić swój mandat (choć w tym przypadku lepszym będzie stwierdzenie, że to bardziej Lech Wałęsa przegrał niż lider SLD wygrał). Ani bowiem niegdysiejszy lider Solidarności, ani Bronislaw Komorowski nie zdołali odnowić inwestytury do rządzenia. Natomiast w przypadku Lecha Kaczyńskiego, wyniki sondaży przed katastrofą smoleńską także nie były szczególnie optymistyczne i nie stawiały go w gronie faworytów elekcji 2010 r. Mamy więc pewną systemową zależność, która nie do końca współgra z teoretycznym wzorcem przewag inkumbentów i warto się zastanowić nad źródłami takiego dysonansu. Szczególnie w perspektywie czekających nas w tym roku wyborów.
Logika porażki
Przyglądając się mechanizmom porażek inkumbentów w wyborach prezydenckich, można wskazać kilka dominujących wzorców ograniczania ich szans. Pierwszym są partyjne odniesienia urzędujących prezydentów, którzy w chwili wyboru (w przeciwieństwie do Kwaśniewskiego), w sposób praktyczny nie sprawowali przywództwa istotnych sił politycznych (Komorowski), albo ich wcześniejsze formacje uległy rozpadowi (Wałęsa). W praktyce także o Lechu Kaczyńskim trudno mówić jako o faktycznym przywódcy partyjnym, gdyż realną władzę w PiS sprawował jego brat – Jarosław.
Drugim czynnikiem odróżniającym Kwaśniewskiego od przegranych inkumbentów jest ogólny styl sprawowania urzędu, a konkretnie jego polityczna ewolucja w trakcie kadencji. Siłą prezydentury Kwaśniewskiego w pierwszym okresie było jego polityczne dorastanie do urzędu, gdy z polityka tańczącego w rytm disco polo transformował się w męża stanu, prowadzącego Polskę do NATO i UE. Jego przemiana pozostaje w kontrze do faktycznego braku adaptacji do zmieniającej się rzeczywistości Wałęsy i Komorowskiego.
Trzecim mechanizmem determinującym porażkę wyborczą był brak wartości dodanej przez pierwszą damę. Doświadczenia demokratyczne ukazują bowiem, że żony prezydentów mogą skutecznie stymulować wyborców do wpływania na wizerunek głowy państwa i generowania poparcia. Tak się bez wątpienia stało w przypadku Jolanty Kwaśniewskiej, która modelowy wzór „first lady” przeniosła do rodzimych warunków. Pozostałe żony prezydentów albo nie dawały żadnego handicapu wyborczego, albo wręcz były dla starających się o reelekcję obciążeniem. Pewnym wyjątkiem mogłaby być w tym przypadku Maria Kaczyńska, która stworzyła interesujący styl sprawowania swojej funkcji, jednak można mieć wątpliwości, czy taki model (np. otwartość na środowiska feministyczne) był oczekiwany przez twardy elektorat PiS.