Półtora miesiąca temu Marek Jakubiak, biznesmen, były poseł Kukiz’15, a dziś kandydat w wyborach prezydenckich, złożył zawiadomienie o możliwości fałszowania list z podpisami popierającymi jego kandydaturę.
Stało się to po publikacji „Gazety Wyborczej”. Postawiła komitetowi wyborczemu kandydata ciężkie zarzuty – twierdziła, że do przepisywania list poparcia byłego posła zatrudniono cudzoziemców z Ukrainy, Białorusi i Rosji, by „zadawali jak najmniej pytań”.
Karty były wypełnione wyłącznie danymi: imię i nazwisko, adres oraz numer PESEL. Pozostałe pola: liczba porządkowa i własnoręczny podpis, pozostawały puste – donosiła „GW”. Jej informator twierdził, że jednego dnia można było sfałszować nawet ponad 17 tys. nazwisk. Jakubiak zebrał 140 tys. głosów poparcia.
Te zarzuty powinna szybko wyjaśnić prokuratura. Gdyby je potwierdzono, Jakubiak musiałby zostać skreślony z listy. Tym bardziej że już pod koniec marca o wątpliwościach co do prawidłowości podpisów pod jego kandydaturą informował Roman Giertych, adwokat, były polityk LPR. Giertych zaalarmował Państwową Komisję Wyborczą, a ta przekazała sprawę prokuraturze w Warszawie.
Okazuje się, że po dwóch miesiącach sprawa jest wciąż na etapie postępowania sprawdzającego, w którym są ograniczone możliwości: nie można przesłuchiwać świadków, weryfikować materiału dowodowego. Dotąd prokuratura okręgowa nie zdecydowała o wszczęciu śledztwa.