Łukasz Warzecha: Media nie publiczne, ale „publiczne”

TVP i Polskie Radio zostały sprowadzone do roli partyjnych przekazów PiS.

Publikacja: 08.09.2020 21:00

Łukasz Warzecha: Media nie publiczne, ale „publiczne”

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Od jakiegoś czasu, używając określenia „media »publiczne«”, biorę słowo „publiczne” w cudzysłów. Robię to, ponieważ nie da się już powiedzieć ani o TVP, ani o Polskim Radiu, że spełniają standardy mediów prawdziwie publicznych.

Tekst redaktor Zuzanny Dąbrowskiej z poniedziałkowego wydania „Rzeczpospolitej” o porządkach w „publicznym” radiu pokazuje rzeczywistość, z której każdy, kto ma z tymi mediami do czynienia bliżej, zdaje sobie sprawę: głupie decyzje, ręczne sterowanie z najwyższego szczebla, podporządkowanie interesowi jednej partii. Zanim jeszcze w Polskim Radiu stałem się persona non grata i znalazłem się na czarnej liście (podobnie jak w TVP), zdarzyła mi się taka oto historia.

Przed wyborami parlamentarnymi wszyscy pracownicy i współpracownicy Polskiego Radia 24 dostali e-mail od kierownictwa z zaleceniami, jak zachowywać się w okresie kampanii. Zalecenia zakładały między innymi, że żadne ugrupowanie nie będzie preferowane, a w studiu zawsze mieli być obecni przedstawiciele różnych komitetów. Tyle teoria. Praktyka? Przed moim programem umieszczony był w ramówce inny, prowadzony przez publicystę dość mocno zaangażowanego we wspieranie władzy.

Pewnego dnia w czasie przedwyborczym gościem był tam kandydat z listy PiS (który się zresztą potem do Sejmu nie dostał), ale program w ogóle nie dotyczył polityki, więc nie było w nim mowy o wyborach. Prawie do końca. Bo wówczas prowadzący ponownie przedstawił gościa i dodał: „Kandydat z listy Prawa i Sprawiedliwości, w okręgu X, miejsce Y”. Poszedłem do wydawcy i zapytałem, jak to się ma do zasad, które przecież rozesłało do wszystkich kierownictwo stacji. Wydawca popatrzył na mnie z politowaniem: „Żartujesz?” – zapytał. Nie muszę chyba dodawać, że z podobnych opowieści można by ułożyć obszerny tekst.

Media „publiczne” zostały przez PiS, w imię realizacji koncepcji „pluralizmu rozproszonego”, zawłaszczone i sprowadzone do roli partyjnych przekaziorów bardziej niż kiedykolwiek w historii III RP. Tego nie da się obronić stwierdzeniem, że „zawsze tak było” albo że „trzeba zrównoważyć media wrogie polskiemu interesowi”. Tego w ogóle nijak nie da się obronić.

Jest różnica między mediami o linii generalnie konserwatywnej – co byłoby całkowicie zrozumiałe wobec wyniku wyborów – a ordynarnie i ostentacyjnie partyjnymi.

W jednym ze swoich niedawnych tekstów Piotr Zaremba napisał rzecz nie tylko smutną, ale też w najwyższym stopniu niepokojącą: że dla Jarosława Kaczyńskiego pojęcie niezależności dziennikarskiej nic nie znaczy, a dziennikarzy prezes PiS widzi jedynie w kategoriach wypełniania interesu tej czy innej siły politycznej.

Zestawmy tę diagnozę jednego z najlepszych polskich publicystów z ostatnimi poczynaniami osób kontrolujących PR, a to z kolei – z planami dekoncentracji mediów, a naprawdę możemy zacząć się bać o wolność słowa w Polsce. Lecz po rządach PiS świat się nie skończy.

Następcy będą musieli jakoś zmierzyć się z problemem mediów publicznych zamienionych w partyjne.

Obawiam się, że mimo wszystkich pięknych słów, jakie dziś zdarza im się na ten temat wygłaszać, poradzą sobie metodą najprostszą: jedni wylecą, innych się zatrudni. I nadal trzeba będzie używać cudzysłowu.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy”

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił