Pani najnowszy film dostał nagrodę jury na festiwalu w Locarno, ma też zaproszenia na wiele innych imprez filmowych. Ale za granicą jest przyjmowany inaczej niż w Polsce, gdzie zapewne widzowie będą go odbierać jako opowieść autobiograficzną. Nie boi się pani pytań, które padną?
Małgorzata Szumowska:
Nie. Nie jest tajemnicą, że ostatnio, w bardzo krótkim czasie, dużo przeżyłam. Śmierć rodziców, rozwód, narodziny dziecka. Poukładane życie wywróciło mi się do góry nogami. Reakcja moja i innych ludzi na te wydarzenia całkowicie mnie zaskoczyła i o tym chciałam opowiedzieć. Ale „33sceny...” nie są filmem o mnie.To nie jest dokument. Autentyczna jest oś opowieści,postacie są wymyślone, zbudowane przez aktorów.
A jednak w Polsce film będzie odbierany jako ekshibicjonistyczny. Pani rodzice – Dorota Terakowska i Maciej Szumowski, byli znanymi ludźmi. Widzowie wiedzą, że to pani historia.
Robiąc „33 sceny...”, w ogóle o tym nie myślałam. Pracowałam z pasją, niemal w amoku. Dopiero teraz dogonił mnie kontekst całej tej sprawy i,prawdę mówiąc, nie zmienia to wiele w moim podejściu do tego filmu. Niech sobie ludzie mówią, co chcą, a ja i tak wiem, że moja intymność pozostaje tylko moja. W Polsce jest za dużo różnego rodzaju tabu. Artyści nie sięgają do własnych doświadczeń, bo uważają, że nie wypada.Bzdura.