Wracałem jak na skrzydłach. W New Jersey zostały przecież moje córki. Nawet jak krótko ich nie widzę, to tęsknię. Bardzo nieswojo czułem się we własnym, pustym domu. Za płotem mieszka moja mama, która ma swój dom, w okolicy mieszkają cztery moje siostry, w budzie pod domem szczeka ten sam pies co dawniej, a mimo to uczucie było dziwne.
[b]Jak pan spędza czas wolny w USA?[/b]
Treningi i nauka angielskiego wypełniają mi cały tydzień. A jak wracam, lubię siedzieć w domu. Dom mnie uspokaja.
[b]Zostaje weekend. Co wtedy pan robi?[/b]
W zimie pędzimy z Ziggym do Lake Placid. To piękna stacja narciarska, kilka godzin jazdy od Nowego Jorku. Trzydzieści lat temu były tam igrzyska olimpijskie. Zjeżdżamy na nartach jak szaleni, od rana do wieczora, aż nogi puchną. Nie musimy stać w kolejkach, bo Ziggy ma tam znajomego, który wszystko załatwia. A jak się ociepli, to wolne dni spędzamy na łódce Ziggy’ego. Jest duża, wygodna, można się poczuć na niej jak prawdziwy milioner.
[b]Dlaczego nie wstrzymał się pan z podpisaniem zawodowego kontraktu i nie poleciał do Sydney na igrzyska w 2000 roku? Była przecież wielka szansa na medal.[/b]
Nie wracam do przeszłości. Pamiętam tylko, że trener Andrzej Gmitruk dzwonił bez końca, kusił, obiecywał. A ja miałem wątpliwości. Kiedy już spakowałem torbę, by lecieć do Londynu, gdzie grupa Panix Promotions Panosa Eliadesa (promotor Lennoksa Lewisa – przyp. red.) miała swoją bazę, przyśnił mi się nieżyjący ojciec i pogroził palcem. Nie poleciałem, bilet przepadł. Miałem wtedy kontrakt z Concordią Knurów, wiodło mi się nieźle, ale Gmitruk nie dawał za wygraną. I powiedziałem sobie: jeśli ojciec znów mi się przyśni, to poczekam do igrzysk. Ale się nie przyśnił, więc poleciałem jednak do Londynu.
[b]
Nigdy pan tego nie żałował?[/b]
Mam taki charakter, że nie żałuję. Zresztą już wtedy polski boks amatorski szedł na dno, a ja czułem, że się nie rozwijam.
[b]Kiedy pan uwierzył, że może być mistrzem świata zawodowców?[/b]
To przyszło z czasem. Po pierwszych wygranych walkach o tym nie myślałem, choć Panos Eliades rozpływał się w zachwytach.
[b]Jak żona wytrzymuje pana walki, to przecież nie jest bezpieczne zajęcie...[/b]
Modli się, nie patrzy. Na ostatnią walkę z Johnathonem Banksem nie chciała iść. Wytłumaczyłem, że jak nie przyjdzie, to zaraz w Polsce napiszą, że się pokłóciliśmy albo że u Adamków jest kryzys. Tak przecież teraz u nas piszą. Jak przegrałem z Chadem Dawsonem, to napisali, że sprzedałem walkę. I co ja mogłem zrobić?
[b]Zrezygnować z walki, bo był pan chory. [/b]
Dziś zrezygnowałbym, ale wtedy nie dopuszczałem takiej myśli. Zbijałem prawie dziesięć kilogramów, nadawałem się do szpitala, nie do ringu. Dlatego przegrałem.
[b]Który z pana rywali bił najmocniej?[/b]
Myślę, że Briggs. Nie król nokautu O’Neil Bell, którego pokonałem przed czasem w Katowicach, nie Banks, sparingpartner Władimira Kliczki znokautowany przeze mnie w Newark, tylko były mistrz boksu tajskiego. W pierwszym pojedynku, gdy zdobywałem tytuł mistrza świata w wadze półciężkiej, walczyłem z nim ze złamanym nosem. Kontuzji doznałem podczas sparingów. Nos szybko się zrastał, ale wiedziałem, że jak Briggs mnie trafi, to na pewno znów mi go złamie. Trafił na początku i zalany krwią męczyłem się pełne 12 rund. Prawe oko mi od tego złamanego nosa tak zapuchło, że niewiele widziałem. Bolało strasznie przy każdym uderzeniu, ale nawet przez chwilę nie pomyślałem, żeby się poddać. Widać pomógł góralski charakter. I Bóg, który wystawił mnie na tak ciężką próbę.
[b]To po tamtej walce powiedział pan w rozmowie z „Rzeczpospolitą”: „Jestem prostym chłopakiem ze wsi i ten tytuł mnie nie zmieni. Mam swoje zasady i będę się ich trzymał”. Jest im pan wierny?[/b]
Nie może być inaczej. Walę prosto z mostu, jak mi się coś nie podoba; myślę, że jestem uczciwy, nie żywię się ludzką krzywdą. Uważam, że jestem dobrym, prostym człowiekiem i niech tak już zostanie.
[b]Różnie jednak później o panu pisano...[/b]
To byli źli ludzie, redaktorze, źli ludzie. Wie pan, dlaczego coraz bardziej podoba mi się w USA? Bo tam nie zazdroszczą wszystkiego tak jak u nas, nie ma tyle zawiści. Nie pytają też na każdym kroku o pieniądze i częściej się uśmiechają.
[b]Ale z trenerem Andrzejem Gmitrukiem też się pan wtedy poróżnił. Dlaczego?[/b]
Były zawirowania, przyznaję, ale było, minęło. Teraz znów jesteśmy jak syn i ojciec. Jak on stoi w narożniku, jestem spokojny. Widzę, że bardzo przeżywa to, co się dzieje w ringu, troszczy się o mnie. Kiedy mówi, co mam robić, ufam mu do końca. A wyniki najlepiej świadczą, że praca z nim przynosi efekty. Mamy swój niepowtarzalny styl i nie zamierzam niczego zmieniać.
[b]Myślał pan już, co będzie robił po zakończeniu kariery?[/b]
Nie zastanawiałem się, może rozkręcę jakiś swój biznes, a Ziggy mi w tym pomoże. To wielki biznesmen i na pewno nie zostawi mnie na lodzie. A gdybym wrócił do Polski, to chyba mógłbym spróbować swych sił jako komentator walk bokserskich w Polsacie. Prezes Zygmunt Solorz mówił kiedyś, że widzi mnie w takiej roli.
[b]A o polityce pan nie myślał? Mniej znani od pana zostają posłami, senatorami. Nie kusi to pana? [/b]
Ludzie z PSL już mnie namawiali. Jak powiesisz rękawice na kołku, to się odezwiemy – mówili. Jak się kiedyś odezwą, to się zastanowię. Ale nie wcześniej niż za kilka lat.
[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora
[mail=j.pindera@rp.pl]j.pindera@rp.pl[/mail][/i]