[b]Jak pan ocenia jakość uchwalanego w Sejmie prawa? Wiele ustaw trafia do Trybunału Konstytucyjnego, który seriami je kwestionuje.[/b]
Rozróżnijmy dwie kwestie: jakość stanowionego prawa oraz aktywność Trybunału Konstytucyjnego. Jakość stanowionego prawa bywa niekiedy niska, a Trybunał czasami słusznie, a czasami niesłusznie uznaje ustawy za niekonstytucyjne. Jednakże poważniejszym problemem niż niska niekiedy jakość prawa stanowionego jest aktywność Trybunału, który zajął pozycję nieodpowiedzialnego przed nikim nadparlamentu. Uzasadnienia jego wyroków zaczęły funkcjonować jako wiążące wytyczne dla ustaw.
[b]Uważa pan to za groźne dla państwa?[/b]
Miałem plan, aby wypowiedzieć – ale w sposób zupełnie inny, niż robili to zarówno pan prezydent, jak i pan premier – taką uczciwą i jawną walkę Trybunałowi Konstytucyjnemu.
Rozmawiałem z rzecznikiem praw obywatelskich o zorganizowaniu potężnej konferencji międzynarodowej dotyczącej przejmowania przez trybunały w wielu krajach funkcji ustawodawczych.
[wyimek]Wpada do mnie Donald Tusk i mówi: – Słuchaj Ludwik, z tym Kaczmarkiem to trzeba coś zrobić. Ja wtedy sobie pomyślałem: O, kolego, obawiasz się, że to będzie większy bojownik przeciw kaczyzmowi niż ty sam[/wyimek]
Chciałem w ten sposób usystematyzować i postawić problem tak, żeby nikt nie mógł zaatakować, mówiąc, że to walka przebrzydłego PiS i kaczyzmu z filarem demokratycznego państwa. Pokazać, gdzie dokładnie leży problem, i że nie jest to tylko specyfika polska.
To dawało nadzieję na uczciwą debatę. Funkcję marszałka Sejmu postanowiłem wykorzystać dla nadawania kierunku debacie publicznej.
[b]Chciał pan to robić w klimacie politycznej jatki?[/b]
Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Przymierzałem się również do wielkiej konferencji o różnych, nieprzystających do siebie, pamięciach Europy, do czego zainspirowała mnie monografia profesora Włodzimierza Boleckiego o Józefie Mackiewiczu oraz książka Alaina Finkielkrauta „Niewdzięczność” poświęcona problemowi europejskich narodów „niekoniecznych”. Kolejnym pomysłem był cykl konferencji i seminariów mających na celu wypracowanie inicjatywy ustawodawczej uwzględniającej wzrost roli parlamentu narodowego w traktacie lizbońskim oraz stworzenie lepszej atmosfery do współpracy w sprawach europejskich między rządem a opozycją. Miałem nadzieję, że tutaj być może uda mi się uzyskać poparcie Platformy Obywatelskiej, co było niezbędne do tego typu przedsięwzięć. Potem wybuchła afera gruntowo-przeciekowa i te ambitne plany odesłałem do lamusa.
[b]Dobrze się panu współpracowało z wicemarszałkiem Bronisławem Komorowskim?[/b]
Bardzo zależało mi na wciągnięciu PO w te moje plany, choć z tygodnia na tydzień odnosiłem się do tego z coraz większym sceptycyzmem. Bo ja mam zasadę: okaż zaufanie, a jak zostanie zawiedzione, to już więcej nie okazuj. Okazałem zaufanie panu wicemarszałkowi Komorowskiemu, bo chciałem go wciągnąć na zasadzie: spróbujmy, może się uda. Będę miał faceta w namiocie, który będzie sikać poza namiot, a nie odwrotnie.
Zacząłem go wciągać ostrożnie, bo wiedziałem, że jest to człowiek skrajnie PiS niechętny. Kiedy wyjechałem do Korei Południowej na dawno umówioną wizytę, bieżące zarządzanie Sejmem powierzyłem marszałkowi Komorowskiemu. W Polsce właśnie trwał strajk pielęgniarek. Nagle wpadają do mnie dyrektor mojego gabinetu Jaroszek oraz minister Fidelus-Ninkiewicz.
Dostali telefony z kraju, że na wniosek szefa Klubu PSL Waldemara Pawlaka wicemarszałek Komorowski zwołuje Prezydium Sejmu w sprawie pielęgniarek. Wicemarszałek nie ma takiego uprawnienia, to jest prerogatywa marszałka. Zanim się skontaktowałem z Komorowskim, co mi zajęło trochę czasu, oznajmiłem Czapli i Podgórskiemu, że nie ma na takie działania mojej zgody. Powiedziałem, że jak będzie trzeba, mają zamknąć i zapieczętować drzwi do mojego gabinetu. Niech Komorowski robi sobie prezydium albo w swoim pokoju, albo na korytarzu. W końcu dodzwoniłem się do Komorowskiego i powiedziałem, że absolutnie nie wyrażam zgody: Nadużyłeś mojego zaufania.
On na to: Mam papier, że mi wolno. Ale jednak się cofnął. Była to próba zamachu stanu.
[b]Do czego ten zamach stanu miałby doprowadzić?[/b]
Mnie nie ma, odbywa się Prezydium Sejmu w sprawie protestu pielęgniarek. Po czym idą jakieś komunikaty, podejmowane są decyzje co do porządku posiedzenia Sejmu bez marszałka Sejmu. Wracam w nowej sytuacji i staję przed faktami dokonanymi.
[b]Dlaczego Komorowski się cofnął?[/b]
Jak podejrzewam, doszło do niego, że wydałem polecenie zapieczętowania gabinetu.
[b]I od tego czasu pan mu nie ufał?[/b]
100-procentowa nieufność. Utrzymywałem bardzo formalne,choć uprzejme, robocze relacje.
[b]Jak pan ocenia Komorowskiego jako marszałka Sejmu?[/b]
Zastosuję się do zasady, że jeśli tylko można, to byli marszałkowie nie mówią źle o obecnym marszałku. A zatem w odpowiedzi na to pytanie pomilczę sobie.
[b]A jak się panu współpracowało z resztą prezydium?[/b]
Generalnie rzecz biorąc, dobrze się współpracowało. Ale może oni są innego zdania. Relacje były zdystansowane, chłodne, poprawne i robocze, czyli takie, o jakie mi chodzi w pracy. Bardzo wielu marszałków przychodziło z takim wewnętrznym nastawieniem, że ja wam łachudry z opozycji pokażę. Po czym po miesiącu miękli, bo się okazywało, że minimum kooperacji musi być. Ja nie zrobiłem tego błędu.
[b]A z takich spraw bardziej przyziemnych – co zamierzał pan zrobić z piciem alkoholu i paleniem w Sejmie?[/b]
Nic.
[b]Czyli pić i palić posłom wolno, a dziennikarzom nie wolno się poruszać po kuluarach.[/b]
Ja chciałem, żeby było takie miejsce, gdzie parlamentarzyści mogą się czuć swobodnie. Właśnie w kuluarach. Teraz jest tak, że operatorzy i fotografowie otwierają sobie drzwi od sali plenarnej i filmują lub robią zdjęcia. Albo czyhają na wychodzących posłów. Robi się straszny przeciąg. Posłowie z ostatnich rzędów piszą skargi do marszałka, że ciągle się przeziębiają. Poza tym nie ma gdzie spokojnie porozmawiać. Nigdzie na świecie dziennikarze nie mają takiej swobody szwendania się po parlamencie jak u nas.
[b]Jedzenie w Sejmie panu smakuje?[/b]
– Nie narzekam. Kiedy byłem marszałkiem, dostawałem posiłki do gabinetu. Miałem dwie karty, z lepszej i gorszej sejmowej restauracji Hawełka. W zależności od tego, jakie były dania, wybierałem sobie z jednej lub drugiej.
[b]Sabie też pan zamawiał?[/b]
Chyba panie nie pracują w bruksie... Czy może coś przeoczyłem?
[b]Kiedy przyprowadził pan Sabę do Sejmu, nie sądził pan, że z tego się zrobi afera?[/b]
Uznałem, że jest to drobna sprawa. Uważałbym, że robię coś niewłaściwego, gdybym wprowadził psa do Sejmu, będąc szefem klubu czy wicemarszałkiem. Z powodów praktycznych.
Wicemarszałkowie nie mają saloników przy gabinetach. Marszałek ma i jak wprowadzałem tam Sabę, to ona sobie grzecznie tam siedziała. Nikt z pracowników Kancelarii Sejmu czy posłów nie był narażony na obcowanie z psem. Po dziś dzień nie mam poczucia, że zrobiłem coś złego.
[b]Saba dostawała pozwy już po tym, jak zmarła.[/b]
Jest gdzieś w Polsce dżentelmen, który w oryginalny sposób wojuje z sądami, wytaczając jakieś bzdurne pozwy cywilne różnym postaciom, w tym Donaldowi Duckowi i Sabie Dorn. Sabą zajmował się nie tylko Roman Giertych, ale również pan prezydent pozwolił sobie w jednym z wywiadów zbesztać mnie za nią. Nie mówiąc już o słynnym i zabawnym zakrzyknięciu przez pana prezydenta Kwaśniewskiego: „Ludwiku Dornie i Sabo, nie idźcie tą drogą”. Jak wynika z wypowiedzi niektórych moich kolegów z PiS, to ja przez wykształciuchów i Sabę odpowiadam za nie najlepszy wynik kampanii wyborczej partii w 2007 roku.
[b]Dotychczas nikt z marszałków nie przychodził do Sejmu ze zwierzętami, a tym bardziej nie kazał BOR wyprowadzać ich na spacer.[/b]
Po pierwsze uważam, że o ludzi należy dbać. Jak zostałem marszałkiem Sejmu, to w pierwszych dniach urzędowania postanowiłem zobaczyć, w jakich warunkach przebywają borowiki.
Okazało się, że siedzą w takim pokoiku na parterze bez okien. Jak w celi, do tego potwornie duszno. Natychmiast sobie zażyczyłem, żeby mieli pokój w hotelu. Oni sami się dopraszali o możliwość wyprowadzania Saby. Siedzieli w Sejmie po 14 godzin, nudząc się potwornie. Jeden z nich mi się przyznał, że na Sabę wspaniale się laski wyrywa. Bo Saba była taka sympatucha. A w parku Rydza-Śmigłego są dziewczyny z pieskami, Saba się zaprzyjaźni i już można nawiązać relacje.
Bruksy – i nie tylko – się na mnie rzuciły i co, miałem wysypać chłopaków, że to ich prośba, a nie mój rozkaz?
Fragment książki „Rozrachunki i wyzwania”, która ukaże się 6 października nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka