[b]Czy tytuł pana nowego albumu „Studio Wąchock” ma wywołać skojarzenia z absurdalnymi dowcipami o miasteczku w południowej Polsce? [/b]
Płyta jest jak najbardziej poważna. Cieszę się, że przy okazji premiery, mogę mówić o tym prawdziwym Wąchocku, godnym szacunku i powagi. To miasto cysterskie, założone przy klasztorze z 1180 r., mocno zakorzenione w polskiej tradycji. Związane są z nim losy historycznych postaci — generała Langiewicza, Piłsudskiego i „Ponurego”. Jest taka teoria, i skłaniam się do niej, że gdy po wojnie władza ludowa tworzyła socjalistyczne Starachowice, chciała uchronić klasę robotniczą przed zgubnym wpływem patriotyzmu obywateli Wąchocka. Dlatego dyskredytowała ich produkując idiotyczne żarty.
[b] Studio Wąchock to nie żart?[/b]
Istnieje naprawdę. To owoc współpracy z wybitnym perkusistą Michałem Zduniakiem. Historia albumu zaczyna się od naszego spotkania w 2004 r. Po wysłuchaniu mojego kwintetu, zaprosił nas do swojej posiadłości w Wąchocku na jam. Trwał do rana. Poszukiwaliśmy wtedy trzeciego perkusisty, swingującego, grającego melodycznie. Michał pasował idealnie i postanowił do nas dołączyć. Przez dwa lata docieraliśmy się podczas koncertów, opanowywaliśmy stary repertuar i próbowaliśmy nowy. Wracaliśmy do Wąchocka jak do siebie, mogąc w każdej chwili nagrywać w pięknym miejscu — na tyłach modrzewiowego domu, w dużym kamiennym budynku gospodarczym. Inżynierowie dźwięku pomogli nam wyposażyć studio w sprzęt nagraniowy.
[b]Nowe kompozycje mają charakter klasycyzujący. Czy pana warsztat zmienił się pod wpływem sonetów Szekspira i poematów Karola Wojtyły, które interpretował pan na wcześniejszych płytach? [/b]