Cztery lata temu prowadziłem wieczór promocyjny książki Maćka „Jestem, więc piszę”. We wstępie do tego zbioru bez mała 400 felietonów opublikowanych w „Rzeczpospolitej” arcybiskup Józef Życiński usytuował pisarstwo Macieja Rybińskiego między Mrożkiem a Kisielem, gdyż jak ten pierwszy – oswajał nasze codzienne nonsensy‚ a jak ten drugi – potrafił nawet sarkazmem krzepić ducha. [wyimek]Czytelnicy „Bruderszaftu z Belzebubem” nie pozwolą na zapomnienie tej książki, niezależnie od niechęci literackich koneserów lansujących bezwartościową prozę o niczym [/wyimek]
Metropolita lubelski nie zapomniał też o jeszcze innym antenacie felietonów „Ryby”, czyli Gombrowiczu. Porównania te wydały mi się nieco koturnowe, zwróciłem więc uwagę, że sam felietonista jakże często i zapewne nieprzypadkowo cytuje w swych tekstach Mickiewicza.
[srodtytul] Niepoprawny politycznie [/srodtytul]
Minęły trzy lata i oto Rybiński wydał „Bruderszaft z Belzebubem”, swoją najważniejszą książkę, moim zdaniem – najlepszą książkę 2008 roku, polski odpowiednik słynnego poematu „Moskwa – Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa. I oczywiście próżno szukać tego tytułu wśród pozycji nominowanych do jakże licznych nagród literackich. Zanadto niepoprawna politycznie to książka, zgodna z maksymą autora, wyłożoną już w „Jestem, więc piszę”: „Przecież do Europy spieszyliśmy się nie po to‚ by cło na towary zastąpić cenzurą poglądów”.
„Bruderszaft...”, jak sam Maciek opowiadał, wziął się z emigracyjnej nostalgii. Za Polską, za Warszawą, za Traktem Królewskim, w jakiejś mierze pokrywającym się z tym ostatnim „szlakiem”, z drobiazgową dokładnością przedstawionym w pierwszej części powieści, najbardziej jerofiejewskiej. Rybiński wspomina, że zafascynował się wówczas Singerem i jego opisem Warszawy, takim właśnie niezwykle skrupulatnym, precyzyjnym. Taka jest też jego opowieść o delirycznym spacerze dwóch – jak pisał Jerofiejew – „tęsknotą znękanych szatynów” jako żywo przypominającym gehennę Wieniczki z „Moskwy – Pietuszek”.