Polityk, który kochał wojsko

Skontaktuj się z tą szkołą i umów mnie na czwartek – prosił innego posła dzień przed katastrofą

Publikacja: 13.04.2010 04:14

Polityk, który kochał wojsko

Foto: ROL

58-letni Jerzy Szmajdziński nieprzerwanie od 19 lat był posłem z Dolnego Śląska. Nigdy nie przegrał wyborów, nawet wtedy, gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej popadł w niełaskę u wyborców. Ilekroć przyjeżdżał na Dolny Śląsk, dzwonił do Janusza Krasonia, szefa wojewódzkiego SLD, i mówił żartem: „Melduję obecność na dolnośląskiej ziemi. Czy są jakieś wytyczne?”.

– Ten region leżał mu na sercu, zawsze miał czas dla wyborców z Dolnego Śląska – wspomina Marek Dyduch z SLD, który poznał Szmajdzińskiego w latach 80. – Nawet jeśli przyjeżdżał tam na dwa, trzy dni, to w kalendarzu miał kilkanaście spotkań.

Szmajdziński zaangażował się w działalność publiczną w czasach PRL. Był działaczem ruchu młodzieżowego i członkiem PZPR. Po rozwiązaniu tej partii, w styczniu 1990 roku wstąpił do Socjaldemokracji RP, a później do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, gdy SdRP została rozwiązana. Zaliczał się do wąskiego grona lewicowych liderów. Był sekretarzem generalnym SdRP i szefem Klubu Parlamentarnego SLD. – Karierę robił spokojnie, ale konsekwentnie – mówi Józef Oleksy.

W 2001 roku Szmajdziński został ministrem obrony narodowej w rządzie Leszka Millera. – Wspominam go jako najlepszego ministra obrony – mówi Dyduch. – A miał bardzo trudne zadania do wykonania. To on przecież przygotował misję polskich żołnierzy w Iraku. Chwalili ją sami Amerykanie, mówiąc, że jest perfekcyjna.

Janusz Zemke, który w owym czasie był wiceministrem, dodaje, że Szmajdziński był świetnym szefem.

– Pracowity, solidny, z ogromnym poczuciem odpowiedzialności – wspomina polityk.

– Jako szef nigdy nie zrzucał winy za błędy w resorcie na podwładnych.

Gdy w 2003 roku Leszek Miller ustąpił ze stanowiska premiera, nowy szef rządu Marek Belka wymienił niemal wszystkich ministrów, ale Szmajdzińskiego pozostawił na dotychczasowym stanowisku.

– Jerzy naprawdę lubił wojsko i czuł się w nim dobrze, pasował do armii – wspomina Izabella Sierakowska z SdPl.

– Zawsze wypowiadał się w sposób spokojny i wyważony. Mówił: „Co się gorączkujecie, spokojnie, pomyślimy i jakoś to załatwimy”. To były typowe dla niego powiedzenia, cały Jurek.

Tym stoickim spokojem Szmajdziński wykazał się m.in. w 2003 roku, gdy Polska wraz z siedmioma innymi państwami poparła interwencję USA w Iraku. Część krajów Unii Europejskiej była oburzona. Ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac powiedział, że te kraje zachowały się lekkomyślnie i „straciły dobrą okazję, aby siedzieć cicho”.

Na to szef MON ripostował: „Namawiałbym do ograniczenia retoryki, bo później trudno będzie niektóre rzeczy odwołać”. Dodał też, że wszelkie uwagi o lekkomyślności są nie na miejscu.

W SLD Szmajdziński cieszył się ogromną popularnością. Część działaczy chciała, żeby to on został szefem partii na konwencji SLD w grudniu ubiegłego roku. Wicemarszałek Sejmu jednak nie chciał walczyć o to stanowisko. Tłumaczył „Rz”, że skoro w 2005 roku opowiedział się za zmianą generacyjną w kierownictwie partii, to musi dotrzymywać słowa.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy walczył o poparcie w nadchodzących wyborach prezydenckich. Objechał niemal całą Polskę i spotkał się z tysiącami wyborców.

W piątek, dzień przed wylotem do Smoleńska, Jerzy Szmajdziński obchodził swoje 58. urodziny.

– Złożyłem mu życzenia i przypomniałem, że zawsze zapraszał mnie z tej okazji na piwo – opowiada poseł Krasoń. – Powiedział, że okoliczności nie sprzyjają, bo jedzie do Katynia, ale może nadrobimy to po powrocie. Wyciągnął też jedną ze swoich karteluszek, których zawsze miał mnóstwo przy sobie, bo zapisywał na nich pilne sprawy. Pokazał mi mejla od uczennicy wrocławskiego liceum, która chciała go zaprosić na warsztaty dziennikarskie do szkoły. Powiedział: „Skontaktuj się z tą szkołą i umów mnie tam na czwartek”.

58-letni Jerzy Szmajdziński nieprzerwanie od 19 lat był posłem z Dolnego Śląska. Nigdy nie przegrał wyborów, nawet wtedy, gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej popadł w niełaskę u wyborców. Ilekroć przyjeżdżał na Dolny Śląsk, dzwonił do Janusza Krasonia, szefa wojewódzkiego SLD, i mówił żartem: „Melduję obecność na dolnośląskiej ziemi. Czy są jakieś wytyczne?”.

– Ten region leżał mu na sercu, zawsze miał czas dla wyborców z Dolnego Śląska – wspomina Marek Dyduch z SLD, który poznał Szmajdzińskiego w latach 80. – Nawet jeśli przyjeżdżał tam na dwa, trzy dni, to w kalendarzu miał kilkanaście spotkań.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!