58-letni Jerzy Szmajdziński nieprzerwanie od 19 lat był posłem z Dolnego Śląska. Nigdy nie przegrał wyborów, nawet wtedy, gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej popadł w niełaskę u wyborców. Ilekroć przyjeżdżał na Dolny Śląsk, dzwonił do Janusza Krasonia, szefa wojewódzkiego SLD, i mówił żartem: „Melduję obecność na dolnośląskiej ziemi. Czy są jakieś wytyczne?”.
– Ten region leżał mu na sercu, zawsze miał czas dla wyborców z Dolnego Śląska – wspomina Marek Dyduch z SLD, który poznał Szmajdzińskiego w latach 80. – Nawet jeśli przyjeżdżał tam na dwa, trzy dni, to w kalendarzu miał kilkanaście spotkań.
Szmajdziński zaangażował się w działalność publiczną w czasach PRL. Był działaczem ruchu młodzieżowego i członkiem PZPR. Po rozwiązaniu tej partii, w styczniu 1990 roku wstąpił do Socjaldemokracji RP, a później do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, gdy SdRP została rozwiązana. Zaliczał się do wąskiego grona lewicowych liderów. Był sekretarzem generalnym SdRP i szefem Klubu Parlamentarnego SLD. – Karierę robił spokojnie, ale konsekwentnie – mówi Józef Oleksy.
W 2001 roku Szmajdziński został ministrem obrony narodowej w rządzie Leszka Millera. – Wspominam go jako najlepszego ministra obrony – mówi Dyduch. – A miał bardzo trudne zadania do wykonania. To on przecież przygotował misję polskich żołnierzy w Iraku. Chwalili ją sami Amerykanie, mówiąc, że jest perfekcyjna.
Janusz Zemke, który w owym czasie był wiceministrem, dodaje, że Szmajdziński był świetnym szefem.