Za mur kampusu uniwersytetu Witwatersrand zajrzeć nie sposób, tłumu wokół nie widać, ale z daleka wiadomo, kto tu będzie trenować. Trzeba iść za głosem vuvuzeli. Już je słychać ze środka, choć do treningu jeszcze godzina.
Cichną tylko wtedy, gdy zapiewajło z trybuny podaje ton. „Aa-ron Mo-koe-na, Aa-ron Mo-koe-na”. Mokoena to przywódca kadry. – Dlaczego go tu uwielbiają? Bo jest kapitanem, gra w Portsmouth, a wszyscy śledzą Premiership, ma ponad sto meczów w reprezentacji – mówi miejscowy dziennikarz.
Ludzie podnoszą się na chwilę z miejsc, tańczą. Ale wielkiej fiesty znanej z meczów innych afrykańskich drużyn nie ma. Najważniejsza jest vuvuzela. Gdy radio od rana pyta: „A co ty zrobisz dla Bafana Bafana?”, to każdy w RPA zna odpowiedź:
- Będę trąbił. Rywali trzeba ogłuszyć, nie są do tego dźwięku przyzwyczajeni. Próba będzie jutro w południe w Sandton, gdy kibice chwycą na sygnał swoje vuvuzele, a piłkarze przejadą ulicami w odkrytym autobusie.
Bafana Bafana dopadną cię wszędzie. Atakują z telewizji, plakatów, rozmów na ulicach. „Chłopcy, uczyńcie nas dumnymi”, „Sprawcie, że poczujemy się zjednoczeni” – wzywa lokalny sponsor turnieju. Przekaz dla kibiców jest jasny: Nie wspieracie tylko piłkarzy, wspieracie cały zjednoczony naród.