[i]Korespondencja z Johannesburga[/i]
Nazywają to spotkanie ćwierćfinałem autsajderów, a oni nie mają nic przeciwko temu. – Złudzenia nic nie dają – mówi przywódca urugwajskiej kadry Diego Forlan. Jego drużyna zaszła tak daleko, bo zrozumiała, że musi się mądrze wymyślić. Inaczej nie ma szans z wielkimi.
Jak mówi hasło wiszące w domu trenera Urugwaju: „Nabieraj twardości, nie tracąc czułości”. To Che Guevara, nad tymi słowami wisi jego portret. Trener Oscar Tabarez, choć na drugie ma Washington, ciągle nie stracił wiary w kubańską sprawę. Córkę nazwał Tania, na cześć ostatniej towarzyszki Che. Tabarez nawet w dresie – tak przyszedł ubrany na konferencję przed meczem – nie traci wdzięku intelektualisty, mówią o nim „El Maestro” – nauczyciel, bo pracował w szkole, zanim z przeciętnego obrońcy zmienił się w dobrego trenera.
Dziś „El Maestro” brzmi dumnie. Było inaczej, gdy Tabarez prowadził Urugwaj w mundialu 1990, zakończonym w drugiej rundzie, albo gdy się zupełnie pogubił w Milanie. – Urugwajski futbol bardzo się od tego czasu rozwinął, jego trener też – mówi dzisiaj. Urugwaj właściwie nie popełnia błędów w obronie, w ataku ma parę Diego Forlan – Luis Suarez, wspieraną przez Edinsona Cavaniego, w pomocy Diego Pereza i Egidio Arevalo, dwóch niezmordowanych, nazwanych przez dziennik „Ultimas Noticias” błękitnymi traktorami. Dzięki nim jest w ćwierćfinale pierwszy raz od 40 lat.
Urugwaj lubi okrągłe daty i robienie niespodzianek swoim większym braciom z Ameryki Południowej. W 1930 r. został mistrzem świata wygrywając w finale z Brazylią, w 1950 r. zostawił otwartą ranę Brazylii, wygrywając z nią finał na Maracanie. To od tamtego czasu Brazylia gra na kanarkowo, poprzysięgła sobie po tamtym finale już nigdy nie wyjść na boisko w bieli. Ostatni półfinał Urugwaj osiągnął w 1970 roku, a od 1990 aż do obecnych mistrzostw czekał na wygranie meczu w MŚ. Coraz mocniej przykrawał marzenia do rzeczywistości, aż zrozumiał, że marzeniami nie ma co żyć, trzeba się wziąć do pracy.