Cztery zespoły, które grają o medale, to aktualni mistrzowie Europy (Hiszpania), dwukrotni wicemistrzowie świata i mistrzowie Europy (Holandia), dwukrotni mistrzowie świata z epoki pionierskiej (Urugwaj) i reprezentacja, która wygrała już wszystko, łącznie z trzema mundialami (Niemcy).
Niemcy, Hiszpanie i nieco wcześniej Holendrzy odnosili sukcesy na naszych oczach, ale kultura futbolowa Urugwaju, porównywalna z argentyńską i brazylijską, jest mniej znana. Urugwajczycy ostatni raz zdobyli Puchar Świata, kiedy jeszcze mało kto miał telewizor (1950). Ich obecność w czwórce najlepszych ma więc oparcie w mocnych korzeniach, ale jest zaskoczeniem. Tym bardziej że Urugwaj miał dłuższą drogę do RPA niż inne drużyny z Ameryki Południowej. Eliminacje na tym kontynencie zakończył na piątym miejscu i musiał rozgrywać mecz barażowy z Kostaryką, grającą w strefie Ameryki Północnej i Środkowej. Teraz wszystkie drużyny, które w eliminacjach znalazły się przed nim: Brazylia, Chile, Paragwaj i Argentyna, są już w domach i tylko Urugwaj broni honoru Ameryki Południowej.
Mecze ćwierćfinałowe zmieniły układ sił. Po pierwszych spotkaniach i po fazie 1/8 mówiło się o klęsce Europy i sukcesie Ameryki Łacińskiej. Nic dziwnego, skoro po meczach grupowych odpadło siedem z trzynastu reprezentacji europejskich i ani jedna z pięciu południowoamerykańskich. Druga runda była dla Ameryki Południowej równie dobra, natomiast ćwierćfinały okazały się klęską. Argentyna została zdruzgotana przez Niemców 4:0, Brazylia przegrała z Holandią 1:2, mimo że pierwsza połowa nie zapowiadała porażki, i tylko Paragwaj dzielnie stawiał czoło Hiszpanii. Przegrał 0:1, ale z godnością. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie szczęśliwe zrządzenie losu dla Urugwaju w meczu z Ghaną, kiedy to w ostatniej minucie dogrywki ghański napastnik nie wykorzystał rzutu karnego. Ostatecznie wśród czterech półfinalistów znalazły się trzy reprezentacje europejskie.
Niemcy robili najlepsze wrażenie. Wbili Australijczykom, Anglikom i Argentyńczykom po cztery gole, tracąc tylko jednego. Młoda drużyna, złożona z piłkarzy o korzeniach niemieckich, polskich, ghańskich, tureckich, brazylijskich, hiszpańskich, bośniackich i tunezyjskich, grała porywająco. To nie jest schematyczny niemiecki futbol, nazywany walcem, miażdżący przeciwników jak nie w pierwszej, to w ostatniej minucie lub w dogrywce – skuteczny, ale niecieszący się sympatią. To są inne Niemcy, zyskujące kibiców całego świata. Lukas Podolski, Miroslav Klose, Thomas Mueller, Mesut Oezil gwarantują grę na najwyższym poziomie, a Bastian Schweinsteiger w każdym meczu odpłaca się kanclerz Angeli Merkel za wyrażaną publicznie sympatię.
Taka jest też Holandia, chimeryczna w przeszłości, rozbijana wewnętrznymi konfliktami, a dziś połączona przez trenera Berta van Marwijka. Kto z nas nie lubi patrzeć na charakterystyczne akcje Arjena Robbena prawą stroną boiska, kończące się strzałem z lewej nogi, szarże rudego Dirka Kuyta, sprawiającego wrażenie człowieka, który nie męczy się nigdy, czy Robina van Persie, a zwłaszcza Wesleya Sneijdera, stojących zwykle tam, gdzie powinien być napastnik.