Polityczny scenariusz: wzmacnianie lewej nogi

Trwa spór o to, kto ma tworzyć nową centrolewicę: Kwaśniewski, Napieralski czy Palikot – mówi „Rz” politolog Tomasz Żukowski

Publikacja: 23.09.2010 04:00

Oklejanie zwolenników PiS etykietą „sekta” służy wypychaniu ich z głównego nurtu debaty publicznej –

Oklejanie zwolenników PiS etykietą „sekta” służy wypychaniu ich z głównego nurtu debaty publicznej – uważa Tomasz Żukowski

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

[b]Rz: Czy PO przekształca się w meksykańską Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną, która rządziła krajem przez kilkadziesiąt lat?[/b]

Tomasz Żukowski, politolog: Z całą pewnością próbuje wejść w rolę partii dominującej. Nieprzypadkowo niespełna kwartał po wyrównanej rywalizacji dwóch głównych obozów politycznych o prezydenturę premier Tusk oświadczył, że jego formacja „nie ma nawet z kim przegrać”. To taka diagnoza projektująca, deklaracja powyborczej strategii politycznej. Stąd różnicowanie partyjnej oferty tak, by docierać zarówno na lewo, jak i na prawo od centrum. By, nie tracąc ekonomicznych liberałów, zyskać poparcie elektoratu prosocjalnego czy zwolenników patriotyzmu gospodarczego. Przypomnę „spektakl” w sprawie OFE czy zapowiedzi – jak dotąd bez pokrycia – konsolidacji dużych, polskich firm. Stąd naklejanie na opozycję z prawa i z lewa skrajnych etykiet „obsesji” i „sekciarstwa” (to o PiS) czy „infantylnego radykalizmu” (to o SLD).

[b]Pytam dlatego, że był to jeden z trzech scenariuszy, jakie kreślił pan tuż po wyborach prezydenckich. Inny scenariusz: szybkie wybory samorządowe, a krótko potem parlamentarne, jest chyba dzisiaj nieaktualny?[/b]

Taki scenariusz byłby możliwy, gdyby wygrana Bronisława Komorowskiego była wyraźniejsza. Zamiast triumfu „anty-PiS”, w I turze mieliśmy jednak do czynienia z rywalizacją dwóch równorzędnych obozów. Z planów „wielkiego przyspieszenia” musiano zrezygnować. Wybory samorządowe odbędą się na przełomie listopada i grudnia, a parlamentarne Donald Tusk zapowiedział na jesień 2011 r.

[b]A trzeci scenariusz, który pan kilkanaście tygodni temu także przewidywał, ten, który panu najbardziej się podobał?[/b]

Trudno dziś mówić, by był realny. Zakładał bowiem funkcjonowanie systemu dwóch względnie równorzędnych formacji politycznych wywodzących się z tradycji solidarnościowej. Gra Platformy w dominację i jej sojusz z postkomunistycznym establishmentem realizację tego scenariusza uniemożliwiają.

[b]Czyli teraz w grę wchodzi tylko scenariusz z PO upodobniającą się do meksykańskiej partii? [/b]

To byłoby nasze, specyficzne danie: partia dominująca po polsku. Choć – rzecz jasna – analogie będą się pojawiać: i ta meksykańska, i ta włoska (z czasów chadecji sprzed lat), i te bliższe nam geograficznie i czasowo. Dodam, że ta strategia dominacji służyć ma – jak wynika choćby z niedawnych deklaracji premiera – nie jakiemuś spójnemu programowi reform (co odróżnia „Platformę dominującą” od tej sprzed kilku lat), a raczej zachowaniu status quo. Stąd sojusze z najsilniejszymi, metapolitycznymi uczestnikami polskiego życia publicznego, w tym ciągle potężnym, postkomunistycznym establishmentem. Stąd odpowiadające temu celowi formatowanie głównego nurtu debaty publicznej: rezygnacja z wielkich celów, radykalnych zwrotów oraz zapowiedzi wielkiej stabilizacji, bezpieczeństwa.

[b]Czy PO, jak to pan prognozował, przejmuje instytucjonalne instrumenty demokracji?[/b]

Uzyskuje możliwość kontrolowania coraz to większej liczby instytucji. To przede wszystkim rząd, urząd prezydenta (do rangi symbolu urasta fakt, że bardzo ważny współpracownik głowy państwa będzie łączyć tę rolę z kierowaniem regionalnymi strukturami partii rządzącej) oraz parlament, w którym co prawda Platforma nie ma większości, ale dysponuje słabym, uzależnionym od siebie koalicjantem. To także szereg innych instytucji (również tych wpisanych w konstytucję) współkształtujących polską rzeczywistość. Wymienię dwie spośród nich: NBP i Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Przy obsadzaniu obu Platforma zawarła sojusze z lewicowym establishmentem, ograniczając radykalnie wpływy środowisk prawicowo-republikańskich. Dlatego większość sejmowa odrzuciła w wyborach do Krajowej Rady takich medialnych ekspertów jak Jarosław Sellin i Maciej Iłowiecki. W razie realizacji scenariusza „posolidarnościowego pluralizmu” ich obecność tutaj byłaby oczywista, w wariancie „dominacji z otwarciem na establishment” oklejono ich etykietami „pisowskich funkcjonariuszy” i bez skrupułów wycięto.

[b]Dlaczego jest to tak ważne?[/b]

Oznacza to – zważywszy, że w mediach komercyjnych ewidentną przewagę ma „anty-PiS” – uniemożliwienie drugiemu co do wielkości obozowi politycznemu w Polsce równorzędnego udziału w kształtowaniu debaty publicznej. Bo ta toczy się przecież przede wszystkim w mediach.

[b]Przecież politycy PiS występują i w mediach publicznych, i komercyjnych. I to często.[/b]

Co innego występować w roli „czarnego Piotrusia”, a co innego mieć wpływ na kształtowanie głównego nurtu publicznej debaty. W tej chwili mamy do czynienia z wypychaniem środowisk konserwatywnych, republikańskich z głównego nurtu dyskursu, ze sfery poprawności politycznej. A to przecież dopiero początek. Proces „odzyskiwania” mediów publicznych przez koalicję PO i lewicy ciągle trwa.

[b]Ma pan argumenty na potwierdzenie tej tezy?[/b]

Wystarczy przypomnieć niedawne zmiany w mediach publicznych. Znamienny był też ostatni wywiad Jana Dworaka w „Gazecie Wyborczej”. Jego definicja wolności dziennikarskiej była, delikatnie mówiąc, zaskakująca.

[b]To znaczy?[/b]

Wiązanie opinii, że „w mediach musi istnieć nieograniczona sfera wolności wypowiedzi” z rozważaniami na temat konieczności obnażania przez dziennikarzy „sekciarskich zachowań”, które „bardzo utrudniają rozwój społeczny”, brzmi zadziwiająco. Jeśli takie słowa padają z ust szefa ciała powołanego do współkształtowania polskiej debaty publicznej, jest także powód do niepokoju. Trudno też zgodzić się z diagnozą sprowadzającą konflikt spod pałacu do „powstawania sekty”. Doprowadziła do niego przede wszystkim niechęć rządzących do możliwie szybkiego, godnego upamiętnienia ofiar katastrofy (oraz „zranionego” państwa i powstałej po 10 kwietnia wspólnoty obywatelskiej) poprzez budowę „tutaj” pomnika. A także podjęta przez sporą część medialnego establishmentu i polityków próba ograniczenia roli religii w polskim życiu publicznym.

[b]Może jest tak, że PiS sam się staje sektą? W tym trzecim scenariuszu miało być tak, że PO ogranicza się na prawym skrzydle, a PiS rozwija skrzydło liberalno-konserwatywne.[/b]

Oklejanie zwolenników PiS etykietą „sekta” (to wersja soft, jest też wariant twardszy – „faszyści”) nie ma ani opisywać, ani wyjaśniać. Jest częścią narracji służącej wypychaniu zwolenników tego obozu z głównego nurtu debaty publicznej.

Wracając do drugiej części pytania: scenariusz rozwijania skrzydeł przez PiS byłby możliwy i pożądany, gdyby Platforma nie grała w dominację, a zaakceptowała wizję tworzenia dwóch posolidarnościowych bloków. Tak się jednak nie stało.

Zamiast tego mamy próby przemianowania republikańskiej debaty o stanie państwa po katastrofie smoleńskiej na „objawy upartyjnionych obsesji” i „chęć wywołania wojny”. Mamy też plan narzucenia episkopatowi nowej roli w debacie publicznej.

[b]Jak to?[/b]

Przypomnijmy sobie fakty. Najpierw biskupi diecezjalni apelują z Jasnej Góry do rządzących (i liderów opozycji), by ci spełnili „słuszny postulat” upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej „godnym pomnikiem”. Następnie rzecznik rządu i większość mediów biskupów krytykuje. Potem inny biskup mówi, że jest innego zdania niż zgromadzeni hierarchowie i wspomina coś o „pisowskim zadymieniu”. A na koniec prezydent chwali tego właśnie biskupa. Tu dzieje się coś jakościowo nowego. Widać, że dla dużej części najważniejszych graczy na polskiej scenie politycznej Kościół zaangażowany w życie publiczne przestaje być potrzebny.

[b]Z jakiego powodu miałby przestać być potrzebny?[/b]

Bo Polska zadomowiła się w Unii (która kiedyś także dla lewicy była warta mszy). Bo większość polskich i europejskich salonów uważa „Kościół publiczny” za anomalię. Bo zmienia się powoli świadomość społeczeństwa (w Internecie, ale i w realu pojawiła się nisza publicznego antyklerykalizmu), logika zaś głównego dziś podziału politycznego zbliża do siebie Kościół i główną partię opozycyjną. W takiej sytuacji w dominującym dziś w Polsce obozie „anty-PiS” pojawia się pokusa, by polską poprawność polityczną jakościowo zmienić. Symbolem tego myślenia może być tytuł w jednej z wpływowych gazet: „Czy Polacy są już gotowi wyrzucić Kościół z życia publicznego”. Długofalowe konsekwencje tego planu mogą być ogromne. Prowadzą do „czwartego scenariusza”: próby ostrego zredefiniowania sceny politycznej.

[b]Na czym miałoby to polegać?[/b]

Na przesunięciu sceny politycznej na tożsamościowe lewo. Przekształceniu PiS w zepchnięty do narożnika „nowy LPR” i zabudowaniu sceny przez podzielony „anty-PiS”: PO po prawej i coś nowego po lewej. Jakąś nową centrolewicę. Już dziś w elitach toczy się wielki spór, kto ma nią być.

[b]Jaki spór?[/b]

To widać gołym okiem. Czy to ma być jakieś środowisko z Aleksandrem Kwaśniewskim czy z Grzegorzem Napieralskim, czy może z projektem, który prezentuje Janusz Palikot. Wzmacnianie lewej nogi (o ile kontrolowane przez PO) może być jednak także elementem stabilizowania sytuacji w ramach realizowanego dziś przez Platformę scenariusza dominacji.

[b]Dlaczego Jarosław Kaczyński podczas kampanii prawie nie mówił o katastrofie, a po wyborach ten wątek stał się dominujący? Skąd gwałtowna zmiana języka z łagodnego na konfrontacyjny, wręcz brutalny?[/b]

Zmieniło się nie tylko zachowanie PiS, ale – jak już mówiliśmy – strategia Platformy. Odpowiedzią PiS na próbę zdominowania przez PO wszystkich instytucji i debaty publicznej jest obrona własnej tożsamości i dotychczasowych formuł obecności głównych polskich tożsamości w życiu publicznym.

[b]Czy prawdą jest, jak napisał „Newsweek”, że to pan radził Jarosławowi Kaczyńskiemu, powołując się na badania, by zmienił wizerunek z kampanii na bardziej radykalny, mówił jak najwięcej o katastrofie?[/b]

Nie widziałem tego tekstu. Jeśli tak napisano, to po raz kolejny okazałoby się, że media nie zawsze są dobrze poinformowane. Moja rola ograniczyła się do pomocy w przygotowaniu i opracowaniu powyborczych badań opinii. Strategiczne decyzje podjęli politycy.

[b]A jest pan zwolennikiem tej strategii?[/b]

Jak to sobie powiedzieliśmy, strategiczne wybory PiS są konsekwencją nowej sytuacji na scenie politycznej. Podobnie jak i nowe etykiety naklejane tej partii. Jeśli się nad tym spokojnie zastanowić, jest to dość oczywiste.

[b]Rz: Czy PO przekształca się w meksykańską Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną, która rządziła krajem przez kilkadziesiąt lat?[/b]

Tomasz Żukowski, politolog: Z całą pewnością próbuje wejść w rolę partii dominującej. Nieprzypadkowo niespełna kwartał po wyrównanej rywalizacji dwóch głównych obozów politycznych o prezydenturę premier Tusk oświadczył, że jego formacja „nie ma nawet z kim przegrać”. To taka diagnoza projektująca, deklaracja powyborczej strategii politycznej. Stąd różnicowanie partyjnej oferty tak, by docierać zarówno na lewo, jak i na prawo od centrum. By, nie tracąc ekonomicznych liberałów, zyskać poparcie elektoratu prosocjalnego czy zwolenników patriotyzmu gospodarczego. Przypomnę „spektakl” w sprawie OFE czy zapowiedzi – jak dotąd bez pokrycia – konsolidacji dużych, polskich firm. Stąd naklejanie na opozycję z prawa i z lewa skrajnych etykiet „obsesji” i „sekciarstwa” (to o PiS) czy „infantylnego radykalizmu” (to o SLD).

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
BIO_REACTION 2025
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont