[b]Rz: Czy PO przekształca się w meksykańską Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną, która rządziła krajem przez kilkadziesiąt lat?[/b]
Tomasz Żukowski, politolog: Z całą pewnością próbuje wejść w rolę partii dominującej. Nieprzypadkowo niespełna kwartał po wyrównanej rywalizacji dwóch głównych obozów politycznych o prezydenturę premier Tusk oświadczył, że jego formacja „nie ma nawet z kim przegrać”. To taka diagnoza projektująca, deklaracja powyborczej strategii politycznej. Stąd różnicowanie partyjnej oferty tak, by docierać zarówno na lewo, jak i na prawo od centrum. By, nie tracąc ekonomicznych liberałów, zyskać poparcie elektoratu prosocjalnego czy zwolenników patriotyzmu gospodarczego. Przypomnę „spektakl” w sprawie OFE czy zapowiedzi – jak dotąd bez pokrycia – konsolidacji dużych, polskich firm. Stąd naklejanie na opozycję z prawa i z lewa skrajnych etykiet „obsesji” i „sekciarstwa” (to o PiS) czy „infantylnego radykalizmu” (to o SLD).
[b]Pytam dlatego, że był to jeden z trzech scenariuszy, jakie kreślił pan tuż po wyborach prezydenckich. Inny scenariusz: szybkie wybory samorządowe, a krótko potem parlamentarne, jest chyba dzisiaj nieaktualny?[/b]
Taki scenariusz byłby możliwy, gdyby wygrana Bronisława Komorowskiego była wyraźniejsza. Zamiast triumfu „anty-PiS”, w I turze mieliśmy jednak do czynienia z rywalizacją dwóch równorzędnych obozów. Z planów „wielkiego przyspieszenia” musiano zrezygnować. Wybory samorządowe odbędą się na przełomie listopada i grudnia, a parlamentarne Donald Tusk zapowiedział na jesień 2011 r.
[b]A trzeci scenariusz, który pan kilkanaście tygodni temu także przewidywał, ten, który panu najbardziej się podobał?[/b]