Łódzcy policjanci zatrzymali wczoraj Dawida B., założyciela jednej z sieci handlującej dopalaczami. Mężczyzna wbrew zakazowi i w obecności kamer otworzył sklep w Łodzi i rozpoczął handel.
– Istnieje uzasadnione podejrzenie, że złamał ustawę o Państwowej Inspekcji Sanitarnej, prowadząc sprzedaż zakazanych środków – stwierdziła rzecznik łódzkiej policji Magdalena Zielińska. Funkcjonariusze skierowali już wniosek o tymczasowe aresztowanie Dawida B. Wieczorem prokuratura przedstawiła mu zarzuty. Dotyczą popełnienia dwóch przestępstw przewidzianych w ustawie o Państwowym Inspektoracie Sanitarnym. Dawidowi B. grozi kara do dwóch lat pozbawienia wolności.
– Trudno bronić osób handlujących dopalaczami, ale zatrzymanie tego człowieka ma charakter represji policyjnej – mówił „Rz” o Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Pewnie znajdzie się sąd, który aresztuje go na trzy miesiące, ale ostatecznie ta sprawa na gruncie procesowym się nie obroni – uważa. Dodaje, że cała sprawa „to polityczna hucpa”, bo problem dopalaczy był w Polsce znany od dwóch lat.
Policja zatrzymała także właściciela sklepu z dopalaczami w Słubicach. On też wznowił sprzedaż.
Właściciele takich punktów przygotowują wspólnie wnioski o odszkodowanie. Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rz”, będą się domagać ok. 15 mln zł z tytułu poniesionych strat po zamknięciu sklepów. – Dysponujemy już ekspertyzą, na podstawie której opracowany został szablon odwołania od decyzji sanepidu – mówi „Rz” administrator strony Dopalacze przeciw Bezprawiu (nie chce podać nazwiska). Dystrybutorzy dopalaczy przygotowują też petycję do prezydenta.