Z informacji "Rz" wynika, że propozycja dla Żelichowskiego padła już jakiś czas temu. On zaś zwleka z podjęciem decyzji. Bardziej odpowiada mu bowiem funkcja szefa klubu. Sam też podkreśla zresztą, że w Sejmie pracuje już ponad 20 lat.
– Wiadomo, że gdyby się zdecydował przejść do prezydenta, szarą eminencją w jego pałacu i tak nie zostanie, bo jest tam już kilku polityków, którzy są zdecydowanie bliżsi Bronisławowi Komorowskiemu. Wpływ na decyzje będzie więc mieć ograniczony. Jako od szefa klubu zależy zaś od niego zdecydowanie więcej. Stąd to wahanie – wyjaśnia "Rz" jeden z polityków PSL.
Przyjęcie propozycji prezydenta przez Żelichowskiego skomplikowałoby też sytuację w klubie ludowców. Nie ma tam bowiem osoby, która kwapiłaby się do przejęcia po nim funkcji. Wiadomo zaś, że szef PSL Waldemar Pawlak nie dopuści do tego, by na czele posłów stanęła osoba, do której nie ma pełnego zaufania. Posłowie wskazują co prawda na Eugeniusza Grzeszczaka jako na tego, który mógłby przejąć schedę po Żelichowskim.
– Jest osobą bliską Pawlakowi, świetnie dogaduje się z kolegami i koalicjantem, a dodatkowo nadzwyczaj udana kampania samorządowa w znacznej mierze to jego dzieło – mówi "Rz" jeden z posłów.
Sam Grzeszczak zapewnia jednak, że do Sejmu na razie się nie wybiera. – Musiałbym zrezygnować ze stanowiska ministra w Kancelarii Premiera, a przecież nie zrobiłem tam chyba nic złego – żartuje.
Franciszek Stefaniuk, wiceszef Klubu PSL, podkreśla: – Na razie żadnych rozmów na temat odchodzenia Żelichowskiego nie było.