W piątek rano portal WikiLeaks przez kilka godzin był niedostępny, bo serwer, na którym się znajdował, został zablokowany. Był to typowy atak polegający na sztucznym zwiększeniu wejść na stronę internetową. Właściciel serwera firma EveryDNS.net odmówił dalszej współpracy z WikiLeaks, tłumacząc, że zagraża to dostępowi do 500 tys. innych stron, które gości.

Portal przeniósł się wtedy na serwer w Szwajcarii. Właścicielem tamtejszej domeny jest powstała dwa lata temu "partia szwajcarskich piratów", broniąca legalizacji wymiany plików w internecie oraz ochrony prywatności internautów.Zanim stworzono nowy adres WikiLeaks.ch, przez kilka godzin wejście na stronę było możliwe dzięki numerowi IP. „Wolne słowo jest pod numerem 213.251.145.96” – napisali pracownicy portalu na Twitterze. – Numer IP warto zachować. Zawsze odeśle nas do strony WikiLeaks niezależnie, na jakim będzie serwerze i jak się będzie zmieniał główny adres. A obawiam się, że będzie się zmieniał często, bo WikiLeaks wypowiedziano wojnę – mówi „Rz” światowej sławy ekspert komputerowy Mikko Hypponen. W piątek wieczorem materiały WikiLeaks pojawiły się również pod adresami wikileaks.nl, wikileaks.de i wikileaks.fi

WikiLeaks zostało zaatakowane już w niedzielę zaraz po opublikowaniu pierwszej partii depesz. Portal przeniósł się wtedy ze Szwecji na serwery amerykańskiej firmy Amazon. Jednak w czwartek jej szefowie odmówili WikiLeaks gościny. Jak twierdzą, nie z powodu nacisków, tylko łamania praw autorskich przez portal Juliana Assange’a.

– Amazon uległ presji władz. Powinien się wstydzić, bo działa na szkodę wolności w Internecie – uważa Hypponen.