Pana projekt?
Przyjął go minister Zbigniew Ziobro. Jednak według pierwotnej wersji zapisów ustawy z systemu mogło korzystać tylko kilkadziesiąt osób. Obejmował jedynie tych, którzy mieli pół roku do końca kary. Nie krzyczałem wtedy, że to kolejny przykład porażki z okresu rządów PiS, tylko wprowadziłem korektę, zmieniając tę granicę do roku. I teraz karę w tym systemie odbyło lub odbywa ponad 2 tysiące osób. Poza tym na zmniejszenie przeludnienia w zakładach karnych wpłynęło także to, że sędziowie częściej orzekają karę ograniczenia wolności. Mogą to robić, bo jest więcej miejsc, w których skazani mogą pracować społecznie. Przekonywałem samorządy do ich tworzenia. W wielu dziedzinach udało nam się taką pozytywistyczną pracę wykonać.
Czy jednak jest ona zauważalna? PO robiła badania rozpoznawalności polityków. W Łodzi przegrywa pan z ministrem infrastruktury Cezarem Grabarczykiem.
Nie znam takich badań. A najlepszą oceną rozpoznawalności i oceny pracy polityka jest wynik wyborczy.
Rzuca pan wyzwanie ministrowi Grabarczykowi? On ma pierwsze miejsce na liście, pan trzecie.
Nikomu nie rzucam wyzwania. Mówię tylko, że nieważne jest miejsce na liście, tylko werdykt wyborców i to, kto jakie zaufanie w ich oczach swoją pracą zdobywa. Żaden polityk startujący po 1989 r. w Łodzi nie miał lepszego wyniku wyborczego niż ten, który osiągnąłem cztery lata temu. Jeśli także w tegorocznych wyborach łodzianie zaufają mi tak licznie, będę zbudowany.
A jak pana legendarny już konflikt z ministrem Grabarczykiem? Przed wyborami w Łodzi nieco iskrzyło, były spory o listy wyborcze.
Listy, które przygotował zarząd regionu łódzkiego (szefem jest uznawany za człowieka Grabarczyka Andrzej Biernat – red.) zostały zmodyfikowane przez zarząd krajowy. Na takim miejscu, o jakie dla niego zabiegałem, znalazł się poseł Jarosław Stolarczyk. Zarząd regionu zmienił także swoją wcześniejszą decyzję - na czele listy piotrkowskiej umieścił minister Elżbietę Radziszewską. Uważam, że po tych zmianach listy są lepsze, niż te ustalone pierwotnie przez zarząd regionalny.
Czyli odnosi pan sukcesy w tej walce...
Nie ma żadnej walki. Mówię tylko, że teraz listy są lepsze.
Nie tylko w regionach iskrzy... Prezydent Bronisław Komorowski coraz częściej gra w innej drużynie, niż Platforma. Nie dopuścił do rozwiązania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Jesteśmy drużyną. Ogromną siłą Platformy jest to, że mamy możliwość swobodnej wymiany poglądów. Jesteśmy dużym ugrupowaniem, które liczy kilkadziesiąt tysięcy członków. Mamy też różne rodowody. Są osoby, które były aktywne kiedyś w AWS, UW, KLD.
W SLD, PJN...
Dzięki takiej wielości poglądów udaje się wypracowywać dobry kompromis.
Miał pan już okazję współpracować z ministrem ds. wykluczonych Bartoszem Arłukowiczem, który przeszedł do PO z klubu SLD?
Oczywiście. Mieliśmy już kilka rozmów. Informowałem go m.in. o sieci ośrodków bezpłatnej pomocy prawnej dla osób poszkodowanych przestępstwem, które uruchomiłem.
I jak tu może panu minister Arłukowicz pomóc?
Nie oczekiwałem pomocy. Po prostu w trakcie jednej z rozmów przedstawiłem, co robi ministerstwo w interesującej go tematyce – pomocy poszkodowanym. Mówiłem mu też o bardzo ciekawym projekcie, który jako resort prowadzimy i z którego jestem bardzo zadowolony – programie edukacji prawnej. Myślę jednak, że jest wiele osób, którym minister Arłukowicz może realnie pomóc.
A jak pan ocenia działalność ministra Arłukowicza?
Trudno jest oceniać po dwóch miesiącach działania.
Został powołany na pięć. Zbliża się połowa jego kadencji, więc chyba można go oceniać.
Jestem chyba większym optymistą, niż pani, co do tego, że po wyborach będziemy mogli kontynuować pracę tego rządu.
Jeżeli Trybunał Konstytucyjny utrzyma zakaz spotów i bill-boardów, jak będzie pan walczył o wyborców?
Swoją pracą. Mam np. dyżury prawne. Ostatnio – w centrum handlowym Ptak w Rzgowie pod Łodzią. Ustawiła się kolejka kilkudziesięciu osób. Towarzyszyło mi dwóch adwokatów. Sam nie byłbym w stanie porozmawiać ze wszystkimi. Będę takie dyżury miał w moim okręgu na pewno jeszcze w sierpniu i we wrześniu.
Opozycja się skarży, że spoty zlikwidowano, a politycy PO mają o wiele większą możliwość "pokazywania się" właśnie dzięki prezydencji...
Jeśli PO chciałaby wykorzystać prezydencję do tego, żeby się pokazywać, to przecież najlepszą formułą byłby najpóźniejszy możliwy termin wyborów. Duża część ważnych wydarzeń prezydencyjnych odbędzie się już po wyborach.
Platforma chciała wyznaczenia późniejszego terminu. Już w styczniu zarząd PO rekomendował datę 23 października. To prezydent zdecydował, że odbędą się 9 października.
9 października to dobra data.
—rozmawiała Katarzyna Borowska