– Problem aneksji będzie dyskutowany w najbliższych dniach – oznajmił premier Beniamin Netanjahu w przeddzień zapowiadanej na środę decyzji koalicyjnego rządu. Nieco wcześniej Benny Ganc, wicepremier w rządzie Netanjahu i były szef opozycji, ogłosił, że sprawa musi poczekać do czasu opanowania epidemii.
Oczekiwana z napięciem nie tylko w Izraelu decyzja miała zmienić układ sił na Bliskim Wschodzie zgodnie z amerykańskim planem pokojowym. Miał to być przełom w historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego i szerzej izraelsko–arabskiego. Nigdy jednak ani Palestyńczycy, ani państwa arabskie nie wyraziły zgody na plan mimo obiecanych 50 mld dolarów pomocy finansowej dla potencjalnie zainteresowanych.
W środę do zamknięcia tego wydania „Rzeczpospolitej” nikt nie wiedział, czy do końca dnia nie nastąpi jakiś gwałtowny zwrot, np. w postaci włączenia do Izraela niewielkich obszarów objętych planem aneksji.
Wiele izraelskich mediów przygotowało na ten dzień specjalne wydania dotyczące aneksji jednej trzeciej całego okupowanego od 1967 roku obszaru Zachodniego Brzegu, zwłaszcza ogromnych połaci Doliny Jordanu po zachodniej stronie granicznej rzeki. Jednak nawet wspierający premiera Netanjahu dziennik „Israel Hajom” zmuszony był przyznać, że 1 lipca jest jedynie „datą wyjściową” i sprawa musi zostać rozstrzygnięta „najdalej w sierpniu tego roku”.
Izrael nie jest dzisiaj tym państwem, którym był jeszcze kilka tygodni temu, gdy Netanjahu obejmował po raz piąty stanowisko szefa rządu. Całkowita likwidacja restrykcji wprowadzonych na czas epidemii zaowocowała bowiem jej gwałtownym nawrotem. W nieco ponad 9-milionowym państwie bez pracy jest obecnie milion obywateli. Nie działa wiele branż gospodarki, w tym niezwykle ważny sektor turystyczny. Przyzwyczajeni do wakacyjnych podróży Izraelczycy mogą zapomnieć o planach urlopowych w ulubionej Grecji czy na Cyprze, gdyż granice UE są zamknięte dla obywateli państwa żydowskiego z powodu niekontrolowanego rozwoju epidemii.