Narodowa hojność. Komentuje Hanna Gill-Piątek z Zielonych

Państwo wycofuje się rakiem ze swoich obowiązków i zrzuca niechciany ciężar na fundacje, z Wielką Orkiestrą na czele

Publikacja: 20.01.2012 22:13

Plaster w kształcie serduszka

Plaster w kształcie serduszka

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Red

Tekst ukazał się w

tygodniku Przekrój

16 stycznia 2012

Hojność jest naszą narodową cechą. W Polsce okazujemy ją dwa razy w roku. Raz z okazji Bożego Narodzenia, wysyłając „SMS-y na biedne sierotki", którymi epatuje nas telewizja. Drugi raz wrzucając realne pieniądze do puszek Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Aha, jest jeszcze trzecia okazja, przymusowa – w kwietniu, kiedy dajemy, bo musimy. Inaczej 1 proc. z PIT zabrałoby nam straszne państwo, które z tych pieniędzy mogłoby – o zgrozo! – zrealizować jakiś szczytny cel publiczny, na przykład ufundować stypendia dla młodych naukowców. Ale tak naprawdę narodowe święto hojności to finał WOŚP. Ten dzień łączy klasę ludową, średnią, a nawet czasami wyższą w szczytnym celu: dajemy wspólnie na dzieci. Dzieci są ładne, wzruszają i dlatego nie powinny chorować. Szczególnie polskie dzieci.

Nie mam nic przeciwko sierotom ani chorym dzieciom. Zasługują na pomoc i powinny ją otrzymać. Jednak w obydwu przypadkach tę pomoc powinno zapewnić państwo: zarówno wspomagając adopcje i rodzinne domy dziecka, jak i dostarczając na oddziały szpitalne odpowiedni sprzęt medyczny czy refundując pompy insulinowe. Myślę, że zieloną wyspę, która potrafi wydać 2182 zł na wybudowanie jednego centymetra trasy ekspresowej, 34 818 zł na jedno krzesełko dla kibica na Stadionie Narodowym i dorzucić jeszcze lekką ręką ponad 200 tys. zł rocznie na jednego żołnierza, stać na najwyższy standard opieki nad wszystkimi dziećmi, które spotkało jakiekolwiek nieszczęście. Tymczasem pod względem wydatków na opiekę zdrowotną czy społeczną nasza zbrojna Polska w budowie wlecze się w unijnym ogonie. O kulturze i nauce nawet nie ma co wspominać. Po prostu trudniej jest przeciąć wstęgę na kilkuset zdrowych staruszkach niż na nowej autostradzie.

Zamiast naprawić rzecz u podstaw, państwo wycofuje się rakiem ze swoich obowiązków i zrzuca niechciany ciężar na liczne fundacje, z Wielką Orkiestrą na czele. Jednak taka pomoc trafia tylko do wybranych, i to tych spełniających kryterium estetyczne. Dzieci łatwo poruszają serca; być może dlatego żadna orkiestra w Polsce nie zagra dla staruszków czy alkoholików. Dalibyście 20 zł na leczenie pokłutego narkomana? No właśnie. Tym się różni serce okazywane raz do roku od nieczułych budżetowych tabelek: te drugie zapewniają pomoc również starym i brzydkim.

Tymczasem młodzi rodzice, którzy w szpitalach zetknęli się z orkiestrowym serduszkiem, stają się gorącymi orędownikami WOŚP – podczas gdy powinni protestować pod Sejmem przeciw wywalaniu publicznej kasy na stadiony zamiast na szpitale. Tym bardziej że państwo i tak sporo płaci za ten narodowy festiwal dobroci. Wojciech Makowski na swoim blogu zwraca uwagę, że nikt nie liczy kosztów wojskowych defilad, przelotów myśliwcami, koncertów i transmisji telewizyjnych finansowanych z kieszeni podatnika. W efekcie oprócz podnoszenia na jeden dzień samopoczucia narodu Orkiestra staje się okazją do autopromocji polityków, korporacji, armii oraz od 20 lat jednej i tej samej organizacji charytatywnej, której lider sławi powszechną prywatyzację usług publicznych, podważając tym samym sens istnienia głównego sponsora imprezy (a kilka dni po zamachu Andersa Breivika w Norwegii stwierdza, że nie wierzy w jego winę, bo to na pewno sprawka muzułmanów). Wszystko zaś odbywa się kompletnie bez żadnej refleksji, jakby przylepianie serduszkowego plastra na źle działający system było najoczywistszą rzeczą. A potem wszyscy idą do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, by przez rok już nie dawać nic ani państwu (uciekając od składek i podatków), ani innym organizacjom, ani – broń Boże – starym i brzydkim alkoholikom.

A gdyby na jeden rok złamać ten monopol? Przeprowadzić, podobnie jak w Norwegii, przejrzysty konkurs na organizację, która przy wsparciu mediów publicznych zbierałaby na jakieś inne szczytne cele. Może nawet niezbyt estetyczne i nie typowo polskie. Gdyby zamiast trąbienia, myśliwców i strażackich sikawek w ten dzień odbyły się publiczne dyskusje o jakimś ważnym społecznym problemie? Proponuję, żeby zbierać na edukację polityków w zakresie ważności celów umieszczanych w budżecie. Żeby umieli uporządkować we właściwej kolejności dobrą politykę społeczną, szpital, przedszkola i stadion. W debacie telewizyjnej obowiązkowo znaleźliby się jeden naukowiec, jedna staruszka i jeden chcący się leczyć alkoholik. Prowadziłby ją dyrektor likwidowanego teatru.

Hanna Gill-Piątek jest działaczką społeczną i polityczną, graficzką, członkinią Zielonych

Tekst ukazał się w

tygodniku Przekrój

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!