Błędy, niechlujstwo i półprawdy w smoleńskim śledztwie spychają Platformę do defensywy. Uroczystości w drugą rocznicę katastrofy rozwiały nadzieje, że czas stłumi emocje. Przeciwnie, Jarosław Kaczyński podsyca nastroje i przenosi niechęć do rządu na inne dziedziny życia.
Politycy PO byli wczoraj niewidoczni. Na czele oficjalnej delegacji do Smoleńska stanął minister kultury Bogdan Zdrojewski, premier ograniczył się do złożenia kwiatów pod pomnikiem Ofiar na Powązkach. W tym czasie PiS organizowało własne obchody, które zdominowały wszystkie medialne relacje.
W rozmowach z „Rzeczpospolitą" politycy PO przyznawali, że w partii nie ma już pomysłu, jak mówić o katastrofie. Seria wpadek i uchybień prezentowana w ostatnich miesiącach w mediach odebrała rządowi wcześniejszą pewność siebie. Zaklinanie rzeczywistości po ogłoszeniu raportu Jerzego Millera, że temat katastrofy smoleńskiej jest wyjaśniony i zamknięty, nie wytrzymało próby czasu.
Wątpliwości dotyczą wciąż m.in. sekcji zwłok, rzekomych nacisków na pilotów, a także dowodów na niemal zupełny brak współpracy z Rosjanami. Najbardziej jaskrawym przykładem jest to, że wciąż nie możemy odzyskać wraku Tu-154M oraz czarnych skrzynek. I tu członkowie rządu w rozmowie z „Rz" przyznawali, że są bezsilni w rozmowach z Rosją. Stąd wycofanie się z udziału w obchodach i rezygnacja z twardej retoryki sprzed kilku miesięcy. Ale tym też należy tłumaczyć niezwykłą aktywność, jaką przejawia ostatnio Kaczyński. Czując słabość rządu, opozycja stara się przekonać Polaków, że Smoleńsk to tylko część całości – fatalnej polityki rządu.
A prezes PiS atakuje dalej. – Po katastrofie smoleńskiej mamy do czynienia z atakiem na krzyż, na nauczanie historii, na instytucje kultury, na biednych, na emerytów – wylicza Kaczyński.