No właśnie. Po dwóch tygodniach prężenia muskułów, jest w rządzie, na miejscu, które Waldemar Pawlak mu „oddał". Jeśli Piechociński na to przystał i porzucił swoje ambitne plany, to nie może być odczytane inaczej niż jako gest słabości. A jeśli i on jest słaby, to słabe jest też PSL, które jest podzielone na dwie frakcje.
Będzie więc też słabym ministrem gospodarki? Takim, z którym premier łatwo sobie poradzi?
Pojęcia „łatwe" i „trudne" w koalicji z PSL to pojęcia względne. Bo czy łatwym partnerem dla Tuska był Waldemar Pawlak? W pewnym sensie powinien być, bo obaj znali się od dawna i stykali się na najwyższych szczeblach władzy co najmniej od słynnej czerwcowej „nocy teczek" w 1992 r. Tak łatwo jednak premierowi nie było. Mimo że Piechociński jest weteranem polskiej polityki, to na tym szczeblu jest debiutantem. I biorąc pod uwagę to, jak łatwo przystał na plan Pawlaka, może w oczach Tuska uchodzić za partnera słabszego. Szczególnie jeśli dodamy do tego ich osobowość: Pawlak to siła spokoju, a Piechociński raczej rozemocjonowany.
Czy więc uda się zapowiadana „reforma" partii?
Reformowanie tej partii staje się już politycznym komunałem. Piechociński natomiast nie przedstawił żadnej konkretnej wizji oprócz powtórzenia powszechnego już wśród ludowców hasła powszechnej zgody, zakończenia wojny politycznej. Nawet gdyby miał taki program, to teraz nie będzie miał już na niego czasu. Zresztą dla PSL to nie jest kwestia żadnych mitycznych reform, ale tego, czy da swoim zwolennikom takie polityczne zdobycze, które im obiecał i które zaważyły na jego zwycięstwie. Od tego zależy to, czy w PSL nie dojdzie do jakiejś politycznej rewolty dawnych zwolenników Pawlaka. Nowy lider nie stoi na straconej pozycji, ale nawet jego zwolennicy widzą, że zapowiadał nieomal przewrót kopernikański, a skończy jako strażnik PSL-owskich synekur w rządzie.