Opozycja wprawdzie domaga się ustąpienia rządu, ale to jej rutynowe działanie. Zdaniem polityków z kręgu Jarosława Kaczyńskiego najbardziej bulwersujący w rozmowie prezesa NBP i ministra spraw wewnętrznych był jej jawnie antypisowski wydźwięk, a nie możliwość naruszenia niezależności banku centralnego. W końcu dla Prawa i Sprawiedliwości nigdy nie był to priorytet. Premier też już zdecydował. Winni są tylko dwaj panowie, którzy bez ogródek rozmawiali, jak wywinąć się od kontroli fiskusa. Tematem drugiej rozmowy było zdaniem Donalda Tuska dobro wspólne. Z punktu widzenia premiera jedynym jej mankamentem był wulgarny język i niedostatki merytorycznej wiedzy u ministra Sienkiewicza. Sprawą, którą pilnie trzeba wyjaśnić, jest już tylko ustalenie, jak mogło dojść do podsłuchiwania tak ważnej rozmowy.
Wydaje się, że nieco inne zdanie na temat całej sprawy ma prezydent Komorowski. Ma świadomość tego, że wybory prezydenckie odbędą się pół roku przed parlamentarnymi i że do wygranej nie wystarczy żelazny elektorat jednej partii. Dlatego Bronisław Komorowski wysyła jasne sygnały, że – w odróżnieniu od premiera – w taśmach widzi znacznie więcej, niż tylko marnej jakości debatę podpitych polityków. Jego współpracownicy mówią wprost o „kryzysie instytucjonalnym". Ale Komorowski wiele zrobić w tej sprawie nie może.
Mimo to prezes Belka nie powinien spać spokojnie. PiS dysponuje odpowiednią liczbą posłów, aby złożyć wniosek o postawienie go przed Trybunałem Stanu. Wspominał o tym m.in. wiceszef PiS Mariusz Kamiński. Oczywiście, od takiego wniosku do rozprawy długa droga, ale samo wszczęcie procedury rozliczenia prezesa NBP z łamania konstytucji osłabi jeszcze bardziej jego i tak słabą po tej aferze pozycję.
Jeżeli wyborcy nie zdecydują inaczej, to cała afera nie zostawi żadnego śladu w życiu politycznym Polski. Nikt nie mówi np o zmianach w prawie określających niedopuszczalność takich sytuacji i odpowiedzialność za nie. Tymczasem nasze życie polityczne pokazuje, że jeżeli prawo nie zakazuje konkretnych wykroczeń, to one będą się zdarzać, choćby były sprzeczne z duchem polskiej konstytucji.
– Jeżeli uznamy, że nic się nie stało, to oznacza, że godzimy się na patologie w naszym kraju – mówi prof. Leszek Balcerowicz.