– Jak sąd z pełną powagą pyta, czy w ciągu 30 dni objechałem całą Polskę, by sprawdzić, czy miliony plakatów kandydatów zostały zdjęte, to czuję się jak w filmie Barei, a nie w państwie prawa – oburza się w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Grzegorz Kądzielawski, pełnomocnik wyborczy Polski Razem.
Na Kądzielawskim i tysiącami innych pełnomocników wyborczych – zgodnie z przepisami kodeksu wyborczego – spoczywa obowiązek usunięcia w ciągu 30 dni od zakończenia wyborów plakatów i ogłoszeń kandydatów. Co, jeśli tego nie zrobią?
– Wtedy wójt, burmistrz lub prezydent miasta wzywa ich do usunięcia owych materiałów. Jeśli to nie następuje, to usuwa je przez podległe sobie służby i kosztami obarcza pełnomocnika – tłumaczy „Rzeczpospolitej" dr Jacek Zaleśny z Instytutu Nauk Politycznych UW, politolog i znawca prawa konstytucyjnego.
Ale pełnomocnik wyborczy, który nie wykona swojego obowiązku, naraża się też na wyrok karny i grzywnę, bo takie zaniechanie jest wykroczeniem. Pełnomocnicy twierdzą, że to absurd.
– Nie jestem w stanie przypilnować 32 tysięcy kandydatów w całym kraju. To kolejny mankament kodeksu wyborczego – tłumaczy Krzysztof Sobolewski, pełnomocnik wyborczy PiS.