– Uchodzą pospiesznie, wyjeżdżają do Rostowa, gdzie mają swoją bazę – powiedział „Rz" ukraiński ekspert wojskowy Konstantin Maszowiec. Ukraiński sztab generalny twierdzi, że na lotnisku pod Rostowem czekają już na nich samoloty, które mają rozwieźć żołnierzy do jednostek w głębi Rosji.
Trudno przewidzieć skutki polityczne złapania żołnierzy elitarnych oddziałów GRU. Na razie wywołało to w Moskwie ogromną konsternację.
Dopiero po dwóch dniach milczenia rosyjskie Ministerstwo Obrony przyznało, że złapani to rosyjscy żołnierze, choć nazwało ich „byłymi". Wcześniej jedynie bojówkarze z Ługańska domagali się ich uwolnienia, twierdząc, że są oni „ludowymi milicjantami".
Dopiero we wtorek Moskwa wezwała Kijów, by „poszedł po rozum do głowy, złapanych nie torturował podczas przesłuchań i zwolnił". Kijów pozostawił to bez odpowiedzi.
Milczy również Kreml. Rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow na pytanie o złapanych odesłał dziennikarzy do resortu obrony. „Prezydent mówił, że rosyjskich żołnierzy nie było i nie ma na Ukrainie" – przypomniał.
– Nie możemy ich wymienić na naszego pilota Nadię Sawczenko, bo nie są jeńcami wojennymi. Oficjalnie przecież nie prowadzimy wojny z Rosją. A to znaczy że z punktu widzenia prawa wojskowego byli najemnikami i za to będą sądzeni. A także za: terroryzm, nielegalne posiadanie broni, nielegalne przekroczenie granicy, zabicie żołnierza. Znajdzie się na nich mnóstwo paragrafów– powiedział Maszowiec.
Według informacji uzyskanych przez „Rz" główną bazą na Ukrainie oddziałów podległych rosyjskiemu wywiadowi wojskowemu GRU był Ługańsk. Tam stacjonowało co najmniej osiem różnych grup liczących od kilku do kilkuset żołnierzy. Dodatkowo mieli swoje bazy w miejscowościach Brjanka (koło Stachanowa), Łutugine (na południowy zachód od Ługańska) oraz w okolicach Debalcewa.