[b]Rz: Zapomniała już pani o upadku w Canberze? Pierwsze relacje z Australii były bardzo dramatyczne...[/b]
[b]Maja Włoszczowska:[/b] Przyznam szczerze, że chyba nigdy w życiu nie byłam w takim szoku. Kiedy się wywróciłam, siedziałam przynajmniej pół godziny i nie mogłam dojść do siebie. Byłam przekonana, że mam złamaną szczękę. Podobnie myśleli lekarze. Cała byłam zakrwawiona. Każdy, kto mnie widział, odwracał głowę, więc wyglądało to naprawdę nieciekawie. Na szczęście wbrew dramatycznemu pierwszemu wrażeniu wszystko dobrze się skończyło. Nic złamanego, tylko szwy wewnątrz jamy ustnej, bez ran ciętych z zewnątrz, dzięki czemu nie mam wielkich blizn. Podbródek jest tylko delikatnie powiększony, ale mam nadzieję, że to też z czasem zniknie. Najważniejsze, że nie mam urazu psychicznego przed kolejnymi trudnymi zjazdami.
[b]Miała pani też inne zmartwienia, byt waszej grupy był zagrożony. Czy to już przeszłość?[/b]
Na szczęście trener Andrzej Piątek jest też świetnym menedżerem. Przez kilka poprzednich lat udawało mu się organizowanie drużyny, ale niestety, w zeszłym roku przegraliśmy z kryzysem ekonomicznym. Myślę, że każdy sportowiec odczuł to na własnej skórze. Mimo trudności ze znalezieniem sponsora przez trzy miesiące po igrzyskach w Pekinie zachowywałam spokój, ale w grudniu sytuacja zaczęła wyglądać nieciekawie. Przyznam szczerze, że tamten miesiąc przed rokiem to była wielka niepewność. Cały czas mamy wsparcie z Polskiego Związku Kolarskiego i Ministerstwa Sportu, ale sport zawodowy wymaga jeszcze większych nakładów. To, że zawsze mieliśmy własną grupę zawodową ze świetnym zapleczem technicznym powodowało, iż mogliśmy walczyć z najlepszymi. Dlatego bardzo się cieszę, że udało się znaleźć sponsora. Takiego człowieka jak Dariusz Miłek, który kocha sport, sam go uprawiał, zna kolarstwo, chce się w nie angażować i docenia nasze sukcesy.
[b]Mówią na panią Pszczółka i odnosi się to nie tylko do imienia, ale też pracowitości. Jak wygląda pani przeciętny dzień?[/b]