Ulica Przemian to cichy zakątek Białołęki. To tu stoi mały domek państwa Jarzyńskich. Jego dach jest zwęglony. W budynku młode małżeństwo Paweł i Edyta porządkują sprzęty. W największym pokoju nie ma części sufitu, przez otwór siąpi deszcz.
– Po pożarze córka mieszka u koleżanki z klasy, syn u kolegi. Ja też u koleżanki, a mąż u kolegi. Nasz jamnik Dejzy z legwanem Stefanem trafili do babci – opowiada pani Edyta. – Dom ma 60 lat. Remontowaliśmy go tak, jak finanse pozwalały. Niedawno położyłem podłogę – pokazuje zgliszcza Jarzyński.Feralnego dnia w piątek wieczorem był w domu z dziewięcioletnim synkiem Damianem.
– Kiedy syn zasypiał, poczułem swąd. W dużym pokoju, w którym mamy kominek, zobaczyłem dym. Ale nigdzie się nie paliło. Potem wszedłem na strych, a tam już buzował ogień. Złapałem syna i wybiegłem na dwór. Potem jeszcze wpadałem po najważniejsze sprzęty, zwierzęta. Aż przyjechała straż pożarna i ugasiła ogień – mówi Jarzyński.
Podczas gaszenia dom został zalany wodą. Remont trzeba zrobić przed zimą, bo jak mróz chwyci, to woda rozsadzi ściany. Państwo Jarzyńscy znaleźli firmę, która odbuduje dom. Ale to kosztuje 50 tys. zł, a rodzina wydała już pieniądze na remont.
Teraz wszyscy im pomagają: do sąsiadów trafiły meble, ośrodek pomocy społecznej zbiera ubrania. Paweł Tyburc, przewodniczący rady dzielnicy, zorganizował spotkanie rodziny z burmistrzem. Wczoraj Jacek Kaznowski zadeklarował: