Obecna wystawa nosi zagadkowy tytuł „DDReSS, czyli walka koloru z czernią”. Zaproszono do udziału w niej pięciu grafików, których inicjały nazwisk złożyły się na tytułowy „DDReSS” – Dwurnika, Durskiego, Rosochę, Skórczewskiego i Siarę.
W grafice po raz pierwszy barwy zastosowano mniej więcej dwa stulecia temu. W minionym półwieczu, kiedy w graficznej dyscyplinie pojawiło się kilka nowych i nowoczesnych technik, szala zwycięstwa przechyliła się na stronę tęczy. Ostatnio znów się zmieniło. Coraz większym powodzeniem cieszy się duet bieli i czerni. Podejrzewam, że to z przekory, dzięki komputerom bowiem każda paleta stała się możliwa.
Teodor Durski, łodzianin, najmłodszy z grupy „dresiarzy”, używa czerwieni, lecz oszczędnie. W jego kompozycjach przeważają szarości i czernie. W ogóle jest powściągliwy. Jego postaci to płaskie sylwety. Ludzkie cienie. W niektórych sitodrukach (np. „Bezimienny”, „Koszula”) głowę i tors człowieczy zastępują… dłonie. Powielone, połączone ze sobą skomplikowanymi gestami i uściskami. Zabieg, który kojarzy się z mową migową. Uświadamia też, że gestykulacja informuje o emocjach i intencjach dobitniej niż słowa.
Podobnie chyba myśli Wiesław Rosocha. Jego kompozycje są wyciszone i nieprzegadane w formie. Na pozór proste, przy bliższym kontakcie okazują się złożone, metaforyczne. Powstają z realistycznie odtworzonych fragmentów twarzy – oka, nosa, ust – intrygująco wpisanych w kształty mniej oczywiste. Ulepione z innej materii, jakby z mgły. Za to pozostała trójka „dresiarzy” lubi wdawać się w szczegóły. Tadeusz Siara pisze „listy”, jak nazywa precyzyjne akwaforty z widokami miast lub architektonicznych detali. Nie fantazjuje, za inspirację służą mu autentyczne krajobrazy.
Krakowianin Krzysztof Skórczewski uwielbia fikcyjne budowle. Jego wieże Babel, labirynty i inne konstrukcyjne szaleństwa wykreślone są tak misternie, że wydaje się niemożliwością, by były wyłącznie projekcją wyobraźni. A jednak.