[b]RZ: Dziś 90. rocznica otwarcia KUL. O ile w okresie międzywojennym był on po prostu jedną z dynamicznie rozwijających się uczelni, w PRL dorobił się legendy oazy wolnej myśli. Ile w tym prawdy?[/b]
[b]Jerzy Gałkowski:[/b] Tak po prostu było. KUL był wówczas dziwnym tworem, ciałem obcym w organizmie PRL. Władze starały się nas izolować od świata zewnętrznego, co im się w dużym stopniu udawało. Tworzyliśmy więc dość zamknięte środowisko, które niespecjalnie zważało na rzeczywistość zewnętrzną. Mieliśmy co prawda świadomość, że są wśród nas wtyki, ale nie przejmowaliśmy się tym zbytnio.
[b]Na innych uczelniach silny był strach przed konfidentami i władzą. Wam udało się przed nim obronić?[/b]
KUL miał opinię uczelni, na której nie trzeba było należeć do PZPR ani ZMP. To przyciągało do niego ludzi mentalnie suwerennych, o silnej motywacji do intelektualnego rozwoju bez oglądania się na okoliczności polityczne. Wielu z nas zdarzyło się zostać zatrzymanym lub aresztowanym czy doświadczyć rewizji w akademiku. Jednak nie przeszkadzało nam to w śpiewaniu nieprawomyślnych piosenek na wycieczkach, a na co dzień – w robieniu swojego.
[b]Po 1989 roku to wszystko przestało mieć znaczenie. [/b]