Pilot Marek Szufa od 18 lat jest kapitanem boeinga 767. Mówi, że nigdy nie wsiadłby do airbusa. – To samolot skonstruowany przez inżynierów, którzy stwierdzili, że pilot w samolocie jest niepotrzebny. Komputery w nim są mądrzejsze od człowieka. Pilot, nawet doświadczony, nie ma na nie wpływu – mówi.
Przekonuje, że w boeingach, choć i im zdarzają się katastrofy, jest zupełnie inaczej. – Tu komputery są po to, by ułatwić życie pilotowi i mu pomóc. Nie po to, by odsunąć go od pracy, bo on się na niczym nie zna. Pilotowanie samolotu to nie gra komputerowa. Czasem w ekstremalnych sytuacjach trzeba złamać przepisy i postąpić niestandardowo – dodaje.
Wtóruje mu wielu ekspertów. Prof. Jerzy Maryniak z Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, który na Politechnice Warszawskiej zajmował się m.in. badaniem wypadków lotniczych, tak zaopiniował dokumentację po awaryjnym lądowaniu airbusa Lufthansy na Okęciu: „Ubezwłasnowolnienie załogi przez wysoką komputeryzację systemu sterowania samolotem”.
Podczas lądowania pilot airbusa nie był wówczas w stanie wyhamować. – Powinien podejść do lądowania jeszcze raz. Nie zrobił tego. Potem się okazało, że nie mógł hamować kołami, bo nie pozwolił mu na to komputer – opowiada.
Na swoim koncie airbusy mają wiele podobnych wypadków. W 2005 roku jeden z nich spłonął na lotnisku w Toronto, bo podczas lądowania nie wyhamował, po czym zjechał z pasa i wpadł do rowu. Dwa lata później historia powtórzyła się na lotnisku w Sao Paulo, gdzie airbus A320 z ogromną siłą uderzył w hangar. Zginęły 93 osoby. Tylko w ostatnich dniach airbusy co najmniej dwa razy musiały lądować awaryjnie. Na Wyspach Kanaryjskich z powodu awarii silnika, a na Guam – z powodu pożaru w kokpicie.