Śledztwo ma się odbywać na miejscu, w Afganistanie. Zadaniem Żandarmerii Wojskowej będzie ustalenie dokładnych okoliczności śmierci kapitana Daniela Ambrozińskiego i przebiegu potyczki.
Jak podkreślał wczoraj na konferencji prasowej minister obrony narodowej Bogdan Klich, nasuwają się rozmaite wątpliwości. Przede wszystkim: czy właściwie wykorzystano dane z analiz wywiadowczych oraz dlaczego amerykańskie i polskie siły szybkiego reagowania przybyły tak późno z odsieczą. 12 zaatakowanych polskich żołnierzy, wspieranych przez 50 Afgańczyków, musiało czekać na nie kilka godzin. W tym czasie Polacy znajdowali się pod ostrzałem nieprzyjaciela.
Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rz”, polskie jednostki specjalne i śmigłowce zajęte były wówczas „innymi zadaniami”, między innymi ochroną odbywającego się w innej części Afganistanu spotkania gubernatorów.
– To błąd, który popełniono na poziomie planowania tego patrolu. Jeżeli nie można było naszym żołnierzom zapewnić wsparcia, nie powinni byli opuszczać bazy – powiedział „Rz” były dowódca GROM generał Roman Polko.
Pojawiają się również pytania dotyczące zachowania żołnierzy zaatakowanych przez talibów. Kapitan Ambroziński już na początku walki został trafiony przez snajpera w szyję. Gdy sanitariusz stwierdził, że rana jest śmiertelna, koledzy zostawili ciało oficera i wycofali się na bezpieczniejsze pozycje. – Podstawową zasadą amerykańskich Rangersów jest, że nigdy nie zostawia się rannych czy zabitych kolegów na pastwę wroga. Ta sama zasada powinna przyświecać każdemu wojsku – uważa generał Polko.