Maćka znałem od wielu lat, w zasadzie od czasów tygodnika studenckiego „itd”. To był człowiek nie tylko dowcipny z ogromnym poczuciem humoru. To erudyta, powiedziałbym nawet mędrzec ukrywający się pod maską błazna. On tą swoją erudycją się nie obnosił nie szafował nią, ale w naszych towarzyskich rozmowach zawsze wychodziło to, że on przeczytał ogromną ilość książek i to w bardzo wielu językach. Miał zwyczaj czytania tych dawno już zapomnianych. Od literatury pięknej wolał wspomnienia i pamiętniki. Czasem dzwonił do mnie mówiąc, że właśnie czyta jakąś pozycję z XIX wiecznej literatury i namawiał, żeby Iskry ją wznowiły.
Moim zdaniem był nie do końca spełnionym wielkim talentem literackim. Chociażby „Bruderszaft z Belzebubem” to książka wybitna. Przeszła trochę niedostrzeżona, ale zyskała uznanie czytelników, bo jest wznawiana.
Był bardzo koleżeński, spotykaliśmy się dość często, brakuje słów aby opisać to jak bardzo będzie brakować chociażby tego purnonsensownego poczucia humoru.