Nie tylko miejsce kultu

Ponadstuletni ceglany kościółek na przedmieściach Waszyngtonu wygląda jak amerykański zabytek klasy zerowej. W środku obok ołtarza stoją dwie flagi: amerykańska i polska. To właśnie w Silver Spring od ponad ćwierć wieku siedzibę ma polska parafia.

Publikacja: 26.11.2009 03:31

Msza w kościele Świętej Trójcy w Chicago (fot: Marcin Kondek)

Msza w kościele Świętej Trójcy w Chicago (fot: Marcin Kondek)

Foto: Presschicago

Na dwie msze odprawiane przez księdza Jana Fiedurka co niedzielę przyjeżdża kilkuset wiernych nie tylko z Waszyngtonu, ale i odległych zakątków stanów Maryland i Wirginia. – Jadę godzinę w jedną stronę – opowiada Krzysztof Kot, który wraz z rodziną mieszka w Leesburgu. – Ale przyjeżdżamy, bo dla nas i dla naszych córek to jedyna szansa na kontakt z Polską – dodaje.

– To rzeczywiście jedyny kościół, w którym my, Polacy, możemy się spotykać. Powstał w dużym stopniu dzięki Janowi Pawłowi II, który w latach 70. wpłynął na ówczesnego arcybiskupa Waszyngtonu. Miał służyć ludziom mówiącym po polsku i bardzo dobrze spełnia swoją funkcję – opowiada Walter Zachariasiewicz, jeden z najwybitniejszych działaczy polonijnych, który pracę w Światowym Związku Polaków z Zagranicy w Warszawie (Światpol) rozpoczął w 1936 roku. Do Stanów Zjednoczonych przyleciał w 1948 roku – najpierw zamieszkał w Nowym Jorku, a w 1961 roku przeprowadził się do Waszyngtonu.

Gdzie spotykali się Polacy, zanim powstała polska parafia w Silver Spring? – Raz w miesiącu nabożeństwo w katedrze odprawiał ksiądz, który dobrze mówił po polsku. Przez lata staraliśmy się trzymać razem, choć z osób, które chodziły na tamte nabożeństwa, zostało może pięć, może dziesięć. Pozostali odeszli na wieczną posługę – opowiada Walter Zachariasiewicz. 98-letni weteran II wojny światowej, który przeszedł sowiecki łagier i więzienie w podziemiach NKWD, wciąż emanuje taką energią, że wydaje się, iż laskę nosi jedynie dla ozdoby. Nadal aktywnie pracuje też dla Polonii, jest m.in. członkiem Polonijnej Rady Konsultacyjnej przy marszałku Senatu.

[srodtytul]Msza z disneyowskim tygryskiem[/srodtytul]

Ale wśród wiernych zasiadających w drewnianych ławkach nie dominują wcale przedstawiciele powojennej imigracji. Jedną z najważniejszych postaci na mszy 15 listopada był mniej więcej sto lat młodszy niż Walter Zachariasiewicz Liam Sebastian Carrilho. Roześmiany kilkumiesięczny chłopak mężnie zniósł procedurę chrztu (zapewne z powodu innego klimatu woda z chrzcielnicy była cieplejsza niż w Polsce). Dlaczego rodzice zdecydowali się na chrzest akurat w polskiej parafii? – To sprawa tradycji. Zawsze na święta, czy na Wielkanoc, czy na Boże Narodzenie, ciągnie nas do polskiego kościoła. Poza tym na chrzciny przyjechali też goście z Polski i chodziło między innymi o to, żeby wszystko rozumieli – opowiada mieszkająca w Wirginii Katarzyna Flis-Carrilho.

Na mszy gromadzi się również wielu 20–, 30– i 40-latków, a także gromada dzieci. Momentami lekko znużone urozmaicają sobie czas w miarę dyskretną zabawą disneyowskim tygryskiem lub nieco głośniejszą jazdą resorakami po ławce (w końcu po coś ktoś wymyślił ten tor do jazdy samochodami, na którym rozmodleni dorośli opierają ręce). A jeśli mamy pozwolą – albo właśnie dlatego, że nie pozwalają – rozmawiają ze sobą, używając ciekawej mieszanki języka polskiego i angielskiego. Czas na prawdziwe szaleństwo dla najmłodszych przychodzi jednak już po mszy, gdy korzystając z uroków waszyngtońskiej aury – piękne słońce i 22 stopnie Celsjusza w połowie listopada – mogą pobawić się wokół zabytkowego kościoła.

– 15, 20 lat temu było o wiele więcej ludzi starszych. Teraz podkreślają oni w rozmowach, jak bardzo nasza parafia odmłodniała. Rzeczywiście jest dużo młodych ludzi i małżeństw z dziećmi – zauważa proboszcz Jan Fiedurek, ciesząc się, że w zeszłym roku ochrzcił rekordową liczbę maluchów w historii parafii, a w tym roku rekord ten – 24 dzieci – udało mu się pobić już we wrześniu. Przybywa również młodych osób przystępujących do bierzmowania.

[srodtytul]Inaczej niż w Chicago[/srodtytul]

W Chicago, gdzie mieszka o wiele więcej Polaków niż w waszyngtońskiej metropolii, odprawia się msze święte po polsku w ponad 50 kościołach. A do największych w każdą niedzielę przychodzą 3 – 4 tysiące rodaków. W podwaszyngtońskiej parafii wiernych jest prawie dziesięciokrotnie mniej. Dzięki temu nie są oni jednak tak anonimowi. Naukowcy, inżynierowie, biznesmeni, dyplomaci i pracownicy elitarnych waszyngtońskich instytucji oraz amerykańskiego rządu po mszach ucinają sobie przed kościołem długie pogawędki. – Ten kościół spełnia funkcję nie tylko centrum religijnego, ale również centrum życia społecznego Polonii. Dlatego przyjeżdżamy tu co tydzień – podkreśla Mirosław Skibniewski, który w Stanach Zjednoczonych mieszka już ponad 20 lat.

- Kościół etniczny, zwłaszcza dla nas, Polaków, jest czymś więcej niż tylko miejscem kultu. Ludzie, żyjąc w obcym kraju, są bowiem pozbawieni oparcia, jakie dawali sąsiedzi, rodzina, ciotki, kuzyni. Wsparcia dla szeroko rozumianych potrzeb duchowych szukają więc w parafii – tłumaczy ksiądz Jan Fiedurek, podkreślając, że parafie etniczne pomagają w zachowaniu tożsamości nie tylko religijnej, ale i narodowej. – A jeśli weźmiemy pod uwagę tylko płaszczyznę religijną, to nawet ludzie, którzy doskonale znają język angielski i zapuścili już w Ameryce korzenie, chcą z Panem Bogiem kontaktować się w języku polskim – dodaje.

[srodtytul]Niełatwo zachować korzenie[/srodtytul]

Co jakiś czas rodzice upominają bawiące się przed kościołem dzieci, żeby mówiły po polsku. Msze, prowadzona przy parafii sobotnia polska szkoła czy zajęcia z religii to bowiem dla bardzo wielu z nich jedyna poza domem możliwość kontaktu z językiem rodziców. – Planujemy nauczyć Liama polskiego, ale zobaczymy, czy to się uda, bo jego tata jest Brazylijczykiem, więc będzie miał do opanowania kilka języków – mówi Katarzyna Flis-Carrilho, mama właśnie ochrzczonego chłopca. Wielu Polaków, z którymi rozmawiałem przed kościołem w Silver Spring, przyznaje, że nie jest to wcale takie proste zadanie, jak mogłoby się wydawać. – Wychowanie dzieci tak, by wyrosły na obywateli świata, którzy znają Amerykę, ale by jednocześnie nie straciły polskich korzeni, jest bardzo trudne – przekonuje Krzysztof Kot.

Na dwie msze odprawiane przez księdza Jana Fiedurka co niedzielę przyjeżdża kilkuset wiernych nie tylko z Waszyngtonu, ale i odległych zakątków stanów Maryland i Wirginia. – Jadę godzinę w jedną stronę – opowiada Krzysztof Kot, który wraz z rodziną mieszka w Leesburgu. – Ale przyjeżdżamy, bo dla nas i dla naszych córek to jedyna szansa na kontakt z Polską – dodaje.

– To rzeczywiście jedyny kościół, w którym my, Polacy, możemy się spotykać. Powstał w dużym stopniu dzięki Janowi Pawłowi II, który w latach 70. wpłynął na ówczesnego arcybiskupa Waszyngtonu. Miał służyć ludziom mówiącym po polsku i bardzo dobrze spełnia swoją funkcję – opowiada Walter Zachariasiewicz, jeden z najwybitniejszych działaczy polonijnych, który pracę w Światowym Związku Polaków z Zagranicy w Warszawie (Światpol) rozpoczął w 1936 roku. Do Stanów Zjednoczonych przyleciał w 1948 roku – najpierw zamieszkał w Nowym Jorku, a w 1961 roku przeprowadził się do Waszyngtonu.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego