Rz: Chmura wulkanicznego pyłu zniechęciła wielu światowych przywódców do przyjazdu na niedzielny pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony w Krakowie. Mimo to pani mąż zdecydował się na lot z Waszyngtonu, a pani odbyła szaleńczą podróż samochodem.
Sandra E. Roelofs Saakaszwili:
To prawda. Chociaż przestrzeń powietrzna nad Europą była zamknięta, razem z mężem byliśmy zdecydowani pojawić się na uroczystościach pogrzebowych. Chcieliśmy oddać hołd tej wspaniałej parze, którą traktowaliśmy jak swoich przyjaciół. Mąż był w Stanach Zjednoczonych, a ja w Brukseli. Miałam bilet na samolot w niedzielę rano przez Warszawę do Krakowa. Mogłam też skorzystać z zaproszenia na pokład samolotu belgijskiego ministra obrony. Ale w sobotę wieczorem było już wiadomo, że żaden z tych lotów się nie odbędzie z powodu chmury wulkanicznej.
Natychmiast zdecydowałam się razem z naszym ambasadorem w Belgii pojechać do Krakowa samochodem. Wiedzieliśmy, że to ponad 1300 kilometrów, i nie byliśmy pewni, czy zdążymy, ale załadowaliśmy bagaże i ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy rzeczywiście bardzo szybko, prawie się nie zatrzymując. Od Zgorzelca na granicy z Polską do Krakowa eskortował nas samochód policyjny. Poprosiłam policję o jeszcze jedną przysługę. Chciałam zatrzymać się przy jakimś kościele w Polsce, aby zapalić dwa znicze od naszego gruzińskiego patriarchy dla Lecha i Marii Kaczyńskich. Zrobiłam to w Legnicy.
I zdążyła pani do Krakowa na czas. Pani mąż miał więcej problemów.