[i]Korespondencja z Johannesburga [/i]
Królewskie powitanie będzie czekało na dwóch, trzech. Kilku będzie miało prawo wylądować z podniesioną głową. A większość wróci w środek tornada, na łamanie kołem i przypiekanie ogniem. Dlaczego drużyna grała tak bojaźliwie, dlaczego się pan upierał, żeby nie wziąć na mundial Iksa, po co zabrał pan Igreka, przecież on się kopie w głowę, czy to udział w reklamach przed mistrzostwami tak pana zdekoncentrował, że szybko odpadliśmy? I tak dalej.
Trenowanie reprezentacji to taniec na linie. Są tacy trenerzy, którzy wiedzą, że przed szyderstwami – a pewnie i zwolnieniem – uratuje ich tylko mistrzostwo świata. Dunga wygrał już z Brazylijczykami mistrzostwa Ameryki Południowej, Puchar Konfederacji, grupę eliminacyjną mundialu, a wciąż służy jako worek treningowy dla wszystkich frustratów, bo ośmiela się mówić, że Brazylia nie musi grać pięknie, byle zwyciężała. A w kraju 200 milionów selekcjonerów frustratów nie brakuje, zwłaszcza wśród dawnych gwiazd Brazylii, dziś bez pewnego źródła zarobku.
[srodtytul]Cios za cios[/srodtytul]
Obsesją Dungi jest, by w reprezentacji Brazylii jedyną świętą krową była kanarkowa koszulka. Tak jak wtedy, gdy jako kapitan zdobywał mistrzostwo świata w 1994 roku. Uznane za najbrzydszy z pięciu brazylijskich tytułów, ale dla niego takie oceny nie mają znaczenia. Może to powtórzyć każdy z czterech trenerów, którzy jadą do RPA, wiedząc, jak to jest być mistrzem świata, na boisku lub na ławce trenerskiej: Dunga, Diego Maradona, mistrz z Argentyną w 1986, Carlos Alberto Parreira, trener Brazylijczyków w 1994, dziś prowadzący RPA, i Marcelo Lippi, który broni tytułu z Włochami.