[b]Rz: Pierwsze mistrzostwa w Afryce fascynują, ale i niepokoją. Pan dobrze zna ten kontynent. Czego się pan spodziewa po mundialu, jakiego jeszcze nie było?[/b]
[b]Henryk Kasperczak:[/b] No właśnie, takiego nie było, bo w Afryce w ogóle nie było żadnych wielkich w skali świata imprez sportowych. Do tej pory świat wolał z krajów afrykańskich brać, uważając, że lepiej stamtąd importować surowce czy piłkarzy, niż podejmować ryzyko inwestowania na miejscu. Ale kiedy przebywa się w RPA, mieszka w luksusowych hotelach i jeździ autostradami nie gorszymi niż w Niemczech, zaczyna się patrzeć na ten kraj nie tylko jak na zbiorowisko parków narodowych, ale świadectwo bogactwa i normalnego funkcjonowania państwa. Dobrze więc się stało, że RPA dostała szansę.
[b]Miała ją w roku 1996, kiedy była gospodarzem turnieju o Puchar Narodów Afryki. Pan ma wyjątkowe powody żeby wspominać ten turniej mile.[/b]
No, nie bardzo, ponieważ wprawdzie z reprezentacją Tunezji dotarłem do finału, ale przegraliśmy w nim na stadionie w Johannesburgu z gospodarzami. Zresztą wrażenia z tym związane były niezwykłe. Tuż nad stadionem, położonym obok starych kopalni złota przelatywał jumbo jet południowoafrykańskich linii lotniczych. Na boisko wjechały długie limuzyny z Nelsonem Mandelą, królem Zulusów i prezydentem Afrykańskiej Konfederacji Futbolu. Mandela miał na sobie koszulkę kapitana reprezentacji RPA Neila Toveya, jednego z dwóch białych w reprezentacji. Ten gest był powtórzeniem innego, już słynnego dzięki książce i filmowi „Invictus”, kiedy na finał mistrzostw świata w rugby Mandela włożył koszulkę kapitana Springboksów Francois Piennara, dając wyraźny sygnał, że po pokojowym przejęciu władzy od białych naród południowoafrykański jest zjednoczony. Mandela przeszedł obok obydwu drużyn, witając się z każdym. Ja stałem obok kapitana Tunezji i też miałem honor podać prezydentowi rękę. To było wielkie przeżycie. Dla RPA Mandela jest kimś takim jak dla nas Lech Wałęsa i Jan Paweł II.
[b]Czuł się pan wtedy w RPA bezpiecznie?[/b]