Nie wszędzie "God Save the Queen" brzmi tak samo. Kiedy piłkarze reprezentacji Anglii wybiegli na boisko stadionu Royal Bafokeng w Rustenburgu wokół wszystkich trybun zobaczyli białe flagi z czerwonym krzyżem. W czasie hymnu słychać było jednak głównie wuwuzele.
Miejscowa prasa pisała przed meczem, że kiedy ostatnio na raz na południu Afryki pojawiło się tylu Anglików, rozpoczęły się krwawe wojny burskie. W sobotni wieczór w angielskie koszulki ubrali się potomkowie ludzi, którzy wtedy szukali tu swojego miejsca na ziemi, ale ze starą ojczyzną związani są już tylko podobnym językiem. Słowa hymnu dla większości zniknęły za mgłą.
[srodtytul]Tak, możemy[/srodtytul]
Anglicy każdy mundial zaczynają hasłem "oto pierwszy krok naszej drogi po złoto". W tym roku trafili do grupy marzeń. Najtrudniejszy test zdawali w Rustenburgu, bo trudno spodziewać się, by w kolejnych spotkaniach z Algierią i Słowenią mieli najmniejsze problemy. Rozpoczęli z przytupem. Steven Gerrard, który został dziewiątym w historii kapitanem mającym poprowadzić drużynę w mistrzostwach świata, a dla którego poprzednie ważne turnieje kończyły się albo przestrzelonym rzutem karnym, albo kontuzją, dał Anglii prowadzenie już w 4. minucie.
Gerrard krzyczał "Yes, we can" z pierwszej strony "The Sun" rozdawanego przed stadionem i na początku meczu pokazał, że Anglia rzeczywiście chce i może walczyć o mistrzostwo świata. Podawał mu Emile Heskey, który na przemian z Peterem Crouchem ma pomagać Wayne'owi Rooneyowi w rozbijaniu linii obrony przeciwników. Times napisał, że mają być doktorem Watsonem, bo Holmesem ma zostać Rooney kończący turniej nie tylko jako mistrz, ale też król strzelców.