– Jest doniesienie do prokuratury, nie ma zagrożenia dla wyników wyborów – mówił o sytuacji podczas głosowania 20 czerwca w Ambasadzie RP w Brukseli sekretarz Państwowej Komisji Wyborczej Kazimierz Czaplicki.

PKW nie jest w stanie wyjaśnić, jak doszło do nieprawidłowości. Podobnie członkowie brukselskiej komisji wyborczej. – Nie było pomyłki z naszej strony – przekonuje „Rz” jej szef Piotr Ładomirski. Przypuszcza, że ktoś mógł wziąć kartę, odbić na ksero i kopie wrzucić do urny. Wówczas doszłoby do przestępstwa. Dlatego sprawą zajmie się warszawska prokuratura.

Więcej głosów w urnach znaleziono też w Polsce. Według PKW było tak m.in. w Katowicach i Warszawie. W katowickiej komisji nr 58 wydano 967 kart do głosowania, do urny trafiło 1004. W komisji nr 165 na warszawskim Mokotowie wydano 1785 kart, a w urnie było 1800.

– Wyjaśniamy wszystkie przypadki – mówi „Rz” Beta Tokaj z Krajowego Biura Wyborczego. Według niej w wielu sytuacjach w urnach nie znalazło się więcej głosów. – Np. w Katowicach komisja, wpisując liczbę wydanych kart, nie uwzględniła osób, które przyszły z zaświadczeniem o głosowaniu poza miejscem zamieszkania – mówi.

W poniedziałek będą o tym rozmawiać sędziowie z PKW. Być może kolejne wnioski trafią do prokuratury. Na razie zajmie się ona sytuacją z Przasnysza, gdzie w jednej z komisji zginęło 796 kart. Według PKW te przypadki mogą być podstawą złożenia protestu wyborczego. Choć konstytucjonaliści wątpią, by Sąd Najwyższy unieważnił z tego powodu wybory. Musiałyby się pojawić dowody, że nieprawidłowości istotnie wpłynęły na wynik któregoś z kandydatów. A to ocenia SN.