Co tam plastikowe trąbki, dziwnie latająca piłka czy wymęczone gwiazdy. Największe utrapienie to monstrum tak wielkie, że zmieściłby się w nim Berlin z Madrytem i jeszcze zostałoby trochę miejsca. Ten potwór nigdy nie zasypia, choć lepiej nie pytać, co robi w nocy. Nigdy nie zostawi cię samego, nie zamilknie, dopadnie cię na światłach, żebyś uchylił szybę i dał pieniądze albo coś kupił. W Johannesburgu nawet w środku nocy autostrady są pełne, od świtu poboczami ciągną procesje ludzi szukających zajęcia, a tuż po południu pułapka pełna korków i spalin się domyka.
Od lat są w niej ci, których przyciągnęła tu z całej Afryki obietnica bogatszej przyszłości, a teraz też niemal wszyscy, których przyciągnął mundial. Zjechali do Johannesburga, bo tu wydawało się najłatwiej, najbliżej na mecze i treningi kilkunastu mieszkających w okolicy drużyn. Najoszczędniej – i najbezpieczniej, bo choć miasto ma złą sławę, to przynajmniej unika się dalekich podróży, a przed nimi też wszyscy ostrzegali.
Dziś widać, że Johannesburg nie był na taki mundial gotowy. Że bliskość jest złudna: rzadko jest czas na odwiedziny u drużyn, bo trzeba się zajmować walką o swoje na stadionie. O to, by na niego dotrzeć, a potem wrócić. By wytrzymać w biurze prasowym tłocznym jak pekińskie metro, ogrzewanym jedną dmuchawą na hektar powierzchni, w autobusach, w których czasami jest zimniej niż na zewnątrz, a kierowcy czekają na swoją zmianę zawinięci w koce. Zdobyć bilet na mecz, bo chętnych jest więcej niż wejściówek.
W Durbanie, gdzie się wymykamy na mecze jak do sanatorium po balsam na wszystkie zmysły. Żeby sobie przypomnieć, że jest jeszcze taki świat, gdzie na stadion można od najważniejszych atrakcji miasta przejść piechotą. Żeby popatrzeć na turystów opalających się na trawnikach i plażach przy brzegu Oceanu Indyjskiego w tym samym czasie, gdy w najważniejszym mieście mundialu na pytanie o basen ludzie pukają się w czoło. Przecież jest zima. Johannesburg pędzi i walczy, Durban odpoczywa i gra w kasynie. A mistrzostwa są tu tak kameralne, że zdarzyło nam się słyszeć za plecami od pracowników lotniska: – O, wróciłeś!
[b] Jak jest w innych miastach? Cały tekst przeczytasz w płatnym dodatku [link=http://www.rp.pl/artykul/61991,499239_Afryka__czlowieku_.html" "target=_blank]Plus Minus[/link][/b]