Przypomnijmy – we Francji w połowie lipca pod Grenoble rumuński Cygan, jadąc kradzionym autem, nie zatrzymał się do policyjnej kontroli. Dodał gazu, wziął policjanta na maskę i zginął, gdy inni funkcjonariusze otworzyli ogień. W odwecie uzbrojeni w kije bejsbolowe i siekiery Cyganie zaatakowali posterunek policji i zdemolowali miasteczko.
30 października 2007 r. w Rzymie 25-letni rumuński Cygan zgwałcił, zmasakrował i obrabował wracającą do domu żonę kapitana włoskiej marynarki wojennej. Zmarła dwa dni później. Włoskie media spłynęły krwią, ścigając się w epatowaniu makabrycznymi szczegółami zbrodni i ponurą statystyką: było to już 67. morderstwo, 320. gwałt i 2236. napad rumuńskiego autorstwa we Włoszech. Wobec antyrumuńskiej histerii i pod naciskiem powszechnego oburzenia Włochów ówczesny premier Romano Prodi zwołał nadzwyczajne posiedzenie gabinetu.
Efektem był dekret, który zezwala prefektom policji na arbitralną deportację obywateli Unii, „stanowiących zagrożenie dla porządku publicznego”. Następnego dnia 30 Rumunów, głównie Cyganów, siedziało już w samolocie do Bukaresztu.
Przybyły z tej okazji do Włoch premier Rumunii Calin Popescu-Tariceanu tłumaczył w telewizji RAI, że Rumuni we Włoszech zajmują się ciężką pracą, a całemu złu winni są rumuńscy Romowie, z którymi nie może sobie dać rady we własnym kraju. Równocześnie rumuński premier dał do zrozumienia, że jego państwo nie bierze odpowiedzialności za swoich obywateli Romów. Wobec fali międzynarodowej krytyki pod adresem Włoch deportacji zaprzestano i problem Romów jakby rozpłynął się w powietrzu.
Jednak w związku z awanturą między Francją a Unią wokół deportacji Romów włoscy dziennikarze tłumnie ruszyli do cygańskich obozowisk i okazało się, że nadal Włosi skarżą się na kradzieże i pijaństwo sąsiadów, że nadal domagają się, by te obozy zlikwidować albo przynajmniej oddzielić murem i drutem kolczastym.