Atmosfera wrzasku. To, że nie mogliśmy prywatnie przeżywać żałoby, że kilka rodzin mówiło publicznie w imieniu wszystkich, nie pytając nas o zdanie. Najpierw postanowiliśmy milczeć i wyrazem tego był nasz pierwszy list jeszcze przed wyborami – żeby nie mieszać tej sprawy do kampanii i zostawić nas w spokoju.
To się zmieniło. Zabraliście głos.
Zaczęliśmy się kontaktować z innymi rodzinami. I okazało się, że wiele osób myśli tak jak my. Że nie utożsamia się z tym, co o rodzinach ofiar mówi się w telewizji. „Milczeliśmy, bo myśleliśmy, że jesteśmy w mniejszości“ – mówili wcześniej. Mieliśmy dość, że w sytuacji żałoby dostajemy taką porcję nienawiści. Otrzymywałam anonimowe e-maile, telefony z pogróżkami, że sprzedaję się wrogom Polski. Ci ludzie przedstawiali się jako „prawdziwi Polacy, prawdziwi katolicy“. Bolały nas kłótnie o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, które nie miały nic wspólnego z pamięcią o naszych krewnych. Ostatnie pół roku to było sześć miesięcy koszmaru, ale boję się, że czekają nas następne. Że wrzawa nie ucichnie. Tym bardziej że wejdziemy w rok wyborczy.
Pielgrzymkę udało się zorganizować w błyskawicznym tempie.
"To szaleństwo, to się nigdy nie uda" – powiedziałam, gdy Ewa Komorowska (żona wiceministra obrony Stanisława Komorowskiego – red.) zaproponowała taki sposób uczczenia pół roku od tragedii. Okazało się jednak, że to jest możliwe. Zgłosiło się ponad 60 rodzin – to chyba daje do myślenia, że w Smoleńsku, w Katyniu było dzisiaj ponad 170 osób. Jednocześnie to było ogromne wyzwanie organizacyjne, logistyczne. Myślę, że wszyscy zdają sobie sprawę, iż jest to wielka próba generalna przed tym, co wydarzy się tutaj 10 kwietnia w przyszłym roku. —